Co robi zespół? Każdy zespół muzyczny, niezależnie
od tego czy mamy tu na myśli muzykę klasyczną, bluesa, rocka czy poezję
śpiewaną. Otóż, on gra koncerty, a jeśli nie gra koncertów, to ćwiczy się w
graniu swoich utworów. Robi to na próbach i jest to normalna kolej rzeczy – im
więcej takich prób, tym lepiej gra się swoje utwory. Tak by się wydawało.
Zresztą podobnie mają soliści. Tymczasem pewien znajomy mi muzyk z pewnego
znajomego mi zespołu twierdzi, że jeśli w grupie są profesjonalni muzycy, to nie
muszą dużo próbować. Czy aby na pewno?





















Profesjonalni i ci nie
profesjonalni – bo również praktycy, a nawet amatorzy – w każdym razie wszyscy
jak leci muzycy grają na swoich instrumentach, powtarzając przy tym niektóre
kwestie czy sekwencje po setki i dziesiątki razy, aby nie wyjść z wprawy, nie
zapomnieć i dojść w graniu do perfekcji. Także po to, żeby móc być nazwanym i
być w stanie nazwać samego sobie i z czystym sumieniem profesjonalnym muzykiem.
Robią to też, bo lubią, bo to kochają, a czasami po prostu dlatego że muszą,
żeby żyć. Podejmują tę czynność  rano, w
południe, popołudniu i wieczorem, nawet jeśli akurat danego dnia nie mają
koncertu. Grają, żeby publicznie się nie mylić, dopracować do perfekcji swoje
piosenki i utwory, bo takie jest życie muzyka – on gra na co dzień na
koncertach albo na próbach.
Zacznijmy tu od tego po co jest taka próba? Otóż, myślę,
że dla muzyka pamięć, którą się wyrabia właśnie na próbach, jest źródłem życia.
Jeśli zagra coś nie w takt, jego solówka zagłuszy wokalistę, źle wpasuje się w
melodię innego instrumentu, nie będzie pamiętał kiedy i jak daną nutę ma
zagrać, to popsuje cały utwór. 
Każdy
muzyk i każdy zespół musi więc profesjonalnie przećwiczyć swoje partię tak, żeby
osiągnąć perfekcję, o jakiej marzą wszyscy. M
uzycy to prawie aktorzy – też występują, też grają, choć inaczej i też – to
przede wszystkim – muszą pamiętać. Większość podręczników aktorskich głosi, że
p
amięć jest
źródłem życia aktorskiego. Olo Machalica, aktor Teatru Nowego w Poznaniu, mówił
mi kiedyś, że swoją rolę powtarza
nawet w łóżku przed zaśnięciem.  Podobnie jest z życiem muzyka, choć może on przed
zaśnięciem raczej nie gra, bo trudno by mu było, ale jeśli nie będzie pamiętał
muzyki, którą ma zagrać, wszystko spali na panewce, bo koncert nie wyjdzie,
publiczność będzie niezadowolona i więcej na jego występie się nie pokarze, a w
końcu sam muzyk zostanie zwolniony z pracy albo wyrzucony z zespołu, bo co to
za ofiara, która nie pamięta co ma grać na koncercie. Najlepszym antidotum na luki
pamięciowe są próby, bo to dzięki nim się pamięta.
Jacek Kortus – fortepianista – ćwiczy na swoim
fortepianie długie godziny, a mówią o nim, że jest drugim, choć nie
komponującym jeszcze Karolem Szymanowskim, który obok
 Fryderyka Chopina 
był jednym z najwybitniejszych polskich kompozytorów
i pianistów
.  Jacek Kortus
ćwiczy naprawdę dużo, czy jednak znaczy to od razu – podążając za myślą znanego
mi muzyka – że nie jest on profesjonalistą?
  
 Porozmawiajmy teraz – skoro wiemy już trochę o
konieczności prób – co nieco o ich liczbie. W świecie muzyki panuje pewna taka
oczywistość, która notabene bestialsko
weryfikuje każdy zespół i każdego muzyka. Otóż, przyjmuje się, że to w jaki
sposób muzycy ćwiczą w sali prób, decyduje o tym, jak będą oni brzmieć na
scenie w czasie koncertu. Większość zespołów – nie piszę tu o tych najbardziej
znanych i popularnych, które kasują za bilety na koncerty po 100 albo i więcej zł
od osoby, lecz o takich mniej znanych, których jednak jest dużo więcej i nie
utrzymują się li tylko z grania, więc pracują też w innych profesjach,
bo  trzeba przecież na chleb także zarobić  – spotyka się ze sobą  raz w tygodniu, czasami dwa (o czym zaświadcza
Piotr Paterka, wokalista zespołu „C Mayor Seven”) ,  bo próby
są bardzo potrzebne
, a poza tym
każdy z nas – nie tylko muzycy i aktorzy – lubi gdy mamy wszystko w
najmniejszych szczegółach dopracowane do perfekcji. Robert Napieralski,
organista kościelny grający także koncerty, mówi, że
ćwiczy po kilka godzin przez co
najmniej
dwie noce
z rzędu przed swoim występe
m. Dodam
jeszcze, że dzisiaj w dobie Internetu i wielkiej popularności portali
społecznościowych różne zespoły zamieszczają na swoich stronach i profilach internetowych
specjalne galerie zdjęć z prób (zresztą, kolaż zdjęć z kilku – dokładnie 6 –
takich prób ilustruje ten artykuł).
W tej chwili przyszła pora na powiedzenie jak mają wyglądać takie próby. Przede
wszystkim należy zacząć od tego, że dla każdego muzyka – nie tylko dla profesjonalisty
– próba to rzecz święta.
 Jeśli ktoś umawia się na próbę,
to przychodzi na nią nawet, jeśli przyłowiowa cegła spadnie mu na głowę (oczywiście
po wcześniejszym otrzepaniu się i przyłożeniu do guza kawałka lodu albo i dwóch
kawałków), bowiem p
róba naprawdę jest wszystkim czego potrzeba, żeby rozwijać swoje talenty i ambicje
muzyczne. Jest kilka zasad dobrej próby, a wszystko zaczyna się od przywództwa,
bo lepiej, gdy jest ktoś kto czuwa nad jej przebiegiem i harmonogramem. Nie musi
on od razu być dyktatorem ani zamordystą, ale demokrację w muzyce lepiej zostawić
na wybory typu: KFC czy McDonald’s w zespołowym busie. Dobrze też na początku
próby ustalić jej organizację, czyli co się będzie grać i po co – czy za chwilę
będzie koncert, czy np. nagranie płyty, a może zwykłe utrzymanie umiejętności
muzyczno-instrumentalnych na stałym poziomie, praca nad nowymi utworami albo zgranie
poszczególnych sekcji. Nagrywanie tych prób i ich – jakby na to
nie patrzeć – kontrola też jest ważna i dobrze widziana. Przecież s
ą one jakby
zwieńczeniem codziennej pracy
poszczególnych muzyków i dają możliwości skontrolowania „stanu posiadania” i ewentualnego dopracowania
ostatnich szczegółów.
Idealne
przy tym jest także  krytyczne
podzielenie się uwagami. Kolejną zasadą jest punktualność. To pierwszy krok do profesjonalizmu. Mówi
się, że im wyższy jest jego poziom w zespole, tym bardziej podana godzina
rozpoczęcia próby oznacza wszystkich gotowych do gry z przygotowanymi już
instrumentami. Bierze się to z tego, że czas zawodowych muzyków generalnie jest
cenny, więc szanują go wzajemnie. Profesjonaliści nigdy nie dopuszczają do
sytuacji, żeby inni muzycy na nich czekali. Następna zasada obowiązująca jednak
jedynie w przypadku zespołów, to właściwe przygotowanie się na próbę, czyli
ćwiczenie w domu albo – jak to się mówi – „poza konkursem”. Kolejnymi zasadami dobrych
prób są ich kultura i polityka, ale to w przypadku każdego zespołu i muzyka
jest inne, bo obejmuje takie rzeczy jak np.: zakaz „pitolenia” pomiędzy
utworami, mówienie tylko jednej osoby naraz, telefonowanie jedynie w przerwach,
dopuszczalny poziom promili u muzyków czy proporcja rozmów do grania.  Warto jeszcze zauważyć, że obecnie są specjalne duże sale prób, w których wykupuje się
godziny na granie. W komfortowych warunkach
można tam grać na wszystkich właściwie instrumentach, nagrywać, aranżować i tworzyć
zupełnie nowe utwory.
Profesjonalna końcówka
Mój znajomy muzyk stwierdził – jak
pamiętamy z wstępu  – że zespół
składający się z profesjonalnych muzyków nie musi dużo ćwiczyć. Natomiast
zwykle – i to na całym świecie – mówi się i jest oficjalnie przyjęte, że im
bardziej profesjonalnego muzyka mamy, tym więcej i częściej powinien on ćwiczyć
– do tego bowiem sprowadza się profesjonalizm. Tylko tyle albo aż tyle. Ostatni
dowód? Proszę bardzo – uzasadnienie klasyczne, zatem chyba bardziej racjonalne
muzycznie: jest taki n
ajlepszy organista świata – Olivier Latry – który grał w
ponad czterdziestu krajach na pięciu kontynentach (w Polsce też występował
kilka razy, m. in. we Wrocławiu i w Jeleniej Górze). Jako że nie chce on specjalizować
się w graniu na organach muzyki z danego okresu muzycznego, to uważany jest za ambasadora całej francuskiej
muzyki organowej, a szczególnie tej z okresu od  XVII do XX wieku. Poczytuje się go również za
mistrza organowej improwizacji – profesjonalista w każdym calu. Zresztą  – tak napiszmy – najlepsze organy z
wszystkich kościołów i sal koncertowych świata pewnie chciałyby, aby na nich zagrał.
Pan Olivier jeździ więc przez pół roku (resztę czasu spędza zapewne w Paryżu –
jest jednym z organistów katedry Notre Dame) od miasta do miasta i od kraju do
kraju, ale przed każdym koncertem zastrzega sobie ok. 15 godz. na próby gry na
danym instrumencie. I robi tak najlepszy organista świata, który przecież jest też profesjonalny. Zapytam
więc: 15 godzin – to dużo czy mało?
Natalia Mikołajska