Chcąc zweryfikować swoje odczucia, co do mojego czucia nowej muzyki
Knopflera, poszperałem trochę w internecie. Generalnie brak ekstazy, choć
dominuje zachowawcze zadowolenie że „jak zwykle wybornie”, „nie zawodzi” i w
gitarze przewodzi.
Knopflera, poszperałem trochę w internecie. Generalnie brak ekstazy, choć
dominuje zachowawcze zadowolenie że „jak zwykle wybornie”, „nie zawodzi” i w
gitarze przewodzi.
I nagle słowa, które w 100 % oddają
to co chciałbym napisać, bo boję się powiedzieć. Magazyn „Journal Sentiel”
pisze, a ja czytam: „Knopfler mruczy dla
siebie i czasami dla innych, kiedy jego muzyka mówi za siebie słuchacze
naturalnie przybliżają się do niego, ale kiedy muzyka zbliża się do poziomu
szmeru, jak w przynajmniej trzech utworach na środku płyty, Knopfler brzmi
jakby opowiadał historie nie oglądając się na zainteresowanie jego słuchaczy”.
to co chciałbym napisać, bo boję się powiedzieć. Magazyn „Journal Sentiel”
pisze, a ja czytam: „Knopfler mruczy dla
siebie i czasami dla innych, kiedy jego muzyka mówi za siebie słuchacze
naturalnie przybliżają się do niego, ale kiedy muzyka zbliża się do poziomu
szmeru, jak w przynajmniej trzech utworach na środku płyty, Knopfler brzmi
jakby opowiadał historie nie oglądając się na zainteresowanie jego słuchaczy”.
Knopfler mruczy dla siebie i czasami dla innych!
To jest właściwe podsumowanie
zestawu „Tracker”. Oczywiście robi to z wielka klasą (głos, gitary), ale ta
wyciszona układanka retro- country, folku i wyhamowanego rocka, usypia mnie lepiej
niż wypasiony zestaw piguł od snu. Po bardzo udanym wielobarwnym nastrojowo
zestawie „Privateering”, mamy tutaj tylko świat minimalistycznej ballady,
rysowany tylko delikatną kreską.
zestawu „Tracker”. Oczywiście robi to z wielka klasą (głos, gitary), ale ta
wyciszona układanka retro- country, folku i wyhamowanego rocka, usypia mnie lepiej
niż wypasiony zestaw piguł od snu. Po bardzo udanym wielobarwnym nastrojowo
zestawie „Privateering”, mamy tutaj tylko świat minimalistycznej ballady,
rysowany tylko delikatną kreską.
I co mam wam powiedzieć: że
zaskoczył mnie początek „Laughs and Jokes and Drinks and Smokes”, gdzie sekcja –
zanim pojawią się folkowe nuty – gra „Take Five” Brubecka; że wykonanie „Wherever
I Go” ubarwia i ożywia zaproszona Ruth Moody; że przy 7 kawałku spojrzałem na
wyświetlacz CD i z przerażeniem zobaczyłem że przede mną jeszcze sporo tego „unikalnego”
mruczenia.
zaskoczył mnie początek „Laughs and Jokes and Drinks and Smokes”, gdzie sekcja –
zanim pojawią się folkowe nuty – gra „Take Five” Brubecka; że wykonanie „Wherever
I Go” ubarwia i ożywia zaproszona Ruth Moody; że przy 7 kawałku spojrzałem na
wyświetlacz CD i z przerażeniem zobaczyłem że przede mną jeszcze sporo tego „unikalnego”
mruczenia.
Nie wrócę do tej płyty, bo za mało
czasu mi pozostało na niepotrzebne fanaberie. I wiem, że jestem nieobiektywny,
bo nigdy nie wybaczyłem Knopflerowi porzucenia na dobrej drodze zespołu Dire
Straits.
czasu mi pozostało na niepotrzebne fanaberie. I wiem, że jestem nieobiektywny,
bo nigdy nie wybaczyłem Knopflerowi porzucenia na dobrej drodze zespołu Dire
Straits.
Arkadiusz Kozłowski