RARYTASY Z ZAKURZONEJ GRAJĄCEJ
SZAFY
Na tę płytę trafiłem zupełnie przypadkiem. Był koniec 1977 roku a ja
słuchając pewnego wieczoru poznańskiej rozgłośni Polskiego Radia trafiłem na
piosenkę „Don’t Let It Show”. Utwór wykonywał zespół o niewiele mówiącej mi
wtedy nazwie The Alan Parsons Project. Kilka lat później stałem się posiadaczem
albumu „I Robot”, z którego pochodziła ta piosenka.
Wydawnictwo to ujrzało światło
dzienne w roku 1977 i było już drugim w dorobku APP. „I Robot” to album
koncepcyjny, który powstał na bazie fascynacji twórczością amerykańskiego
profesora biochemii a zarazem pisarza science-fiction Isaaca Asimova. Album
poświęcony jest niebezpieczeństwu, jakie niesie robotyzacja naszego życia, a co
za tym idzie groźba upadku ziemskiej cywilizacji.
Wszystko ubrane w dźwięki autorstwa
Eric’a Woolfson’a. Producentem albumu był oczywiście Alan Parsons, a wśród
muzyków grających na tej płycie możemy usłyszeć takie nazwiska jak David Paton,
Stuart Tosh czy Ian Bairnson, czyli muzycy grupy Pilot. Partie wokalne jak
zwykle na płytach APP wykonuje kilku wokalistów, a wśród nich Steve Harley
(Cockney Rebel), Allan Clarke (The Hollies) czy niezastąpiony Lenny Zakatek.
Czterdzieści minut z sekundami wypełnia
dziesięć utworów, w tym cztery instrumentalne. Mają one różną dynamikę i tempo.
Mamy na samym początku instrumentalny tytułowy „I Robot”. Płytę zamykają dwa
instrumentalne fragmenty, „Total Eclipse” i niezwykle uroczysty w swym
brzmieniu „Genesis Ch.1. V.32”. Jest też jeszcze instrumentalny „Nucleus”
przechodzący w „Day After Day (The Show Must Go On)”, powolną piosenkę w rytmie
kołysanki.
Jak zwykle na płytach APP Woolfson
oczarowuje słuchaczy pięknymi balladami. Nie brakuje ich i na tej płycie. Przy „Some
Other Time”, a szczególnie przy „Don’t Let It Show” kolana najzwyczajniej
miękną. I to nawet po latach, bo to naprawdę piękne utwory.
Całość tej płyty ubogaca, jak już
wcześniej wspomniałem mnogość wokalistów. Dzięki temu też płyta nie nuży i nawet
po wielu, wielu latach słucha się jej z wielka frajdą. A że spotyka się na niej
wiele znakomitych nazwisk, to frajda jest tym większa.
Jacek Liersch