RARYTASY Z ZAKURZONEJ GRAJĄCEJ SZAFY
Choć sympatycy zespołu
Uriah Heep wiedzieli od dawna o alkoholowych słabościach wokalisty tego
zespołu, to zapewne przez myśl im nie przeszło, że to pożegnalny album z
udziałem Davida Byrona.
Tą płytą żegnał się też z fanami inny muzyk tego zespołu,
basista John Wetton. Tak, tak. Ten sam, którego jakiś czas potem mogliśmy
posłuchać i podziwiać w tak znakomitych formacjach jak UK czy ASIA. I choć
wystąpił raptem tylko na dwóch albumach to zaznaczył swój udział w produkcji
płyty w sposób więcej niż znaczący.
Bo trzeba uczciwie powiedzieć, że kompozycje na albumie „High
And Mighty” z roku 1976 nie powalają. Nie są może ani lepsze ani gorsze od
innych utworów z wcześniejszych wydawnictw grupy, ale to taka kolejna płyta w
dyskografii. Za wyjątkiem dwóch kompozycji autorstwa panów Hensley i Wetton
odstających moim zdaniem poziomem od reszty nagrań. Na plus oczywiście. Dwie
ballady okraszające całość tego krążka. „Weep In Silence” z przydługawym
gitarowym wstępem, jakże pięknym zresztą i króciuteńki zaledwie dwuminutowy
„Confession” zamykający tę płytę.
To dwie perełki rozjaśniające tę produkcję w sposób znaczący.
„High And Mighty” był dziewiątym albumem w dorobku Uriah Heep i jak historia
pokazała nie ostatnim w dorobku tej brytyjskiej grupy. Zmiany kadrowe (Byron’a
zastąpił John Lawton, Wetton’a Trevor Bolder) pozostawiły ślad na brzmieniu
Uriah Heep. Wierni słuchacze przyjmowali kolejne albumy z radością, jednak
szczególnie brak Davida Byrona był mocno odczuwalny. Jego mocny o wyjątkowej
skali głos był trudny do zastąpienia. Brzmienie jego wokalu kojarzone od
pierwszego albumu, wydanego w 1971 roku, było znakiem rozpoznawczym Uriah Heep.
Niestety, Byron tak jak wielu innych wybitnych artystów wielki na scenie,
stawał się słaby i malutki w walce z alkoholowym uzależnieniem. Wielka szkoda
bo mógł przecież jeszcze przez wiele, wiele lat pisać piękną historię Uriah
Heep.
Jacek Liersch