Rzęsy splatam

źrenicami sen nawlekam

subtelny bezwład jak kochanek dotyka

najmniejszą cząsteczkę ciała

Bezsilne myśli okradzione

z najskrytszych ścieżek i ustroni

unoszą srebrne mamidła

w rozpylinę tęczową

Otwarty ocean mroku odsłania

niezgłębione lazury letargu

szybuje pod powiekami

z ekstazą zmysłowości

Wielkość urojeń cieniem gniazd

najeżone i skołtunione

spowite turbanem ciepła uwalniają

serca ścisk w uśpionym lęku

Smukły płomyk nocy

straconym czasem w kołysce sennej

migocze ułudą przewraca sny

niczym stronice w księdze tajemniczej

Jolanta Szkudlarek „Lilia”