Jestem wciąż jak nocny motyl,
a ty niby jasny płomień.
Gdy zbyt blisko jestem ciebie,
robię tylko krzywdę sobie.
Może nie masz złych zamiarów,
dzieje się tak mimo tego.
Jestem sama sobie winna,
że się sparzę do żywego.
Ćma unikać winna ognia,
jeśli pożyć chce ciut dłużej.
Ogień spali ją na pewno,
przecież tak już jest w naturze.
Ja, jak ćma niepomna złego,
zbliżam się do ciebie ciągle
zapomniawszy, że ja – motyl,
a ty – wciąż gorący płomień.
Co mi jednak jest po życiu,
jeśli ogrzać się nie mogę
w ogniu twej miłości, miły.
Znów zapomnę więc przestrogę.
I się spalę… i przepadnę
(nie ma już dla mnie ratunku)
dla jednego twego słowa,
dla jednego pocałunku.
© Danuta Zofia Buks
Kępno, 5.09.2013 r.