Przyznaję, nie jestem miłośnikiem psychologii, zwłaszcza w jej
popularnym wydaniu. David McRaney napisał coś w rodzaju przewodnika po
współczesnej psychologii, a jednocześnie poradnika, jak sobie radzić z
ułomnościami naszego rozumu. Książka powstała w charakterystyczny sposób dla
współczesnej literatury popularnonaukowej. Najpierw autor prowadził internetowy
blog, zanim powstał pomysł napisania książki.
Bloger nastawiony jest na
osobisty kontakt z czytelnikiem i w argumentacji chętnie powołuje się na swoje
życiowe doświadczenie, tak też robi David McRaney. Zwraca się do czytelnika w
drugiej osobie i w ten sposób tworzy klimat przyjacielskiej pogawędki, ale bywa
irytujący, kiedy powtarza zdanie; „Nie jesteś taki mądry, jak się ci wydaje”. Dopiero
pod koniec książki zaczynamy rozumieć, dlaczego tak często to zdanie powtarza.
Fakt, że poznaliśmy jakiś mechanizm wpływania na nasze przekonania nie uchroni
nas przed oddziaływaniem innych na nasze zachowania, że nie ulegniemy
perswazjom, poddamy się emocjom, a nie rozumowi.
Można by sądzić, że zniechęcam do
lektury tej książki. Bynajmniej, uważam, że powinna być lekturą obowiązkową dla
każdego, kto uważa się za czytelnika myślącego. Zrozumiemy w jakiej grze
bierzemy udział, nie tylko w kontaktach z innymi, uczestnicząc w jakiejś
zbiorowości, ale i jak my sami oszukujemy się, będąc przekonanymi, że wiemy
lepiej.
Początkowy mój sceptycyzm brał
się stąd, że po lekturze pierwszych rozdziałów nie dowiedziałem się niczego
nowego. Dobrze znane i udokumentowane w literaturze nie tylko naukowej
mechanizmy takie jak uleganie wpływom, zakotwiczenie, lojalność wobec marki,
poszukiwanie wzorca, odwołanie do autorytetów David McRaney zilustrował
przykładami ze swojego bloga. Dociekliwy czytelnik znajdzie uzupełnienie i
rozszerzenie wiedzy na temat skatalogowanych zjawisk w ostatniej części książki
w bogatej bibliografii i odsyłaczach do źródeł. Z czasem przekonałem się też,
że nie preferuje żadnej ze szkół akademickich i krytycznie odnosi się do
uznanych za obowiązujące w nauce przekonania, bowiem poznajemy jakieś zjawiska
dzięki udanym eksperymentom, ale często dalej idące wnioski i uogólnienia są
nieuzasadnione.
Pozwolę sobie przypomnieć kilka
jakby się zdawało dobrze znanych mechanizmów, wpływających na nasze
przekonania. Efekt snajpera, a w Ameryce znany jako „teksańskiego strzelca”, w
angielskiej „Robin Hooda”, polega na tym, że ów wyborowy strzelec teksański
ćwiczył swoje umiejętności strzelając do drzwi stodoły, a po treningu narysował
tarcze wokół miejsca gdzie było najwięcej dziur po kulach. Podobnie zachował
się ów angielski łucznik. Fakt, że ta historia ma wiele wariantów dowodzi tylko
jednego, że podobną obserwacje poczyniono w wielu miejscach i epokach
niezależnie od siebie. Potwierdza to trafność obserwacji i demaskuje naszą
naturę. Zawsze znajdą się spryciarze, którzy zręcznie dobiorą argumenty
dowodzące ponad wszelką wątpliwość słuszności swojej tezy. Spotykamy się z tym
niemal każdego dnia w mediach, nauce i polityce, a jednak ciągle się nabieramy.
Czy David McRaney daje nam jakąś dobrą radę w tej sprawie? Bynajmniej i w tym
względzie jako poradnik się nie sprawdza. Na szczęście, bo w ten sposób jeden
stereotyp zostanie zastąpiony innym, jedynie proponuje krytyczne myślenie;
rozejrzyj się wokół i upewnij, czy nie ma jeszcze innych dziur po kulach i czy
przypadkiem tych nie celnych strzałów nie było więcej. Nie zawsze dysponujemy
narzędziami do wykonania stosownych pomiarów i ocen, ale naszym orężem jest
czujne wątpienie.
Rozbawił mnie przykład z kurą,
jako ilustracja „efektu chochoła”. Mieszkańcy domów wielorodzinnych
protestowaliby przeciw uznaniu kur za zwierzęta domowe, a nie hodowlane, choć
nic nie mają przeciw kanarkom, a obecność psów, czy kotów w mieszkaniach uważają
za naturalne. Przeciwnicy takiego przepisu staraliby się nas przekonać, że
skutki jego wprowadzenia byłby katastrofalne. Skoro kura byłaby zwierzęciem
domowym, do głaskania i wyprowadzania na spacery, to nikt nie chciałby jeść
kurzego mięsa, wszak nie mordujemy ulubionych kotków, czy piesków dla ich
mięsa. Oczywiście to jedynie aspekt kulturowy, bo Azjaci tak robią. Wtedy
wytaczany jest argument ekonomiczny; należałoby się pochylić nad losem hodowców
kur, groźbą upadku MacDonalda i KFC. Wątpię, autor też, czy rzeczywiście
zmieniłyby się nasze nawyki kulinarne, nie mniej jednak wobec takiej
argumentacji bywamy bezbronni. Zastanówmy się, ile razy politycy wystawiają
takiego „chochoła”, chcąc nas przekonać, że dla naszego dobra nie można na
pewne rzeczy się zgodzić.
Krytycy konsumpcjonizmu atakują
nas z powodu nadmiernego gromadzenia dóbr, albo lojalności wobec jakiejś marki.
Z jednej strony chcemy być indywidualistami, ale też identyfikować się z jakąś
zbiorowością poprzez posiadania najnowszego telewizora, samochodu, czy modnego
ubrania. Jest to naturalna skłonność, pod warunkiem, że nie przeradza się w
uzależnienie. Kiedy jesteśmy przywiązani do jakiejś marki, szukamy argumentów
uzasadniających, że nasz wybór jest trafny, bo podyktowany jego wyjątkowymi cechami,
przewagą jakościową. Kto z nas chce się przyznać, że miło jest zwyczajnie posiadać
najnowszego Iphona, choć być może jest na rynku bardziej zaawansowany
technicznie model smartfona. Jeśli uznamy, że naszemu wyborowi towarzyszyły
emocje i że to jednak nasz wybór, czyli świadomy, to nie ma powodu się dręczyć.
David McRaney przywołuje historię
Eliota N., opisaną w literaturze medycznej. Dobrze funkcjonujący społecznie i
zawodowo księgowy zachorował. Diagnoza była porażająca, guz mózgu. Nie było
wyjścia, operacja była konieczna. Z chirurgicznego punktu widzenia operacja
była sukcesem, jednak pojawił się nieoczekiwany skutek uboczny, uszkodzenie
ośrodka w mózgu odpowiedzialnego za emocje. Nie wiadomo, czy spowodował to sam
guz, czy ingerencja chirurga. Pacjent nie stracił zdolności intelektualnych,
potrafił nadal sprawnie analizować dane, wyciągać logiczne wnioski, ale
podejmowanie decyzji przychodziło mu z coraz większym trudem. Nie potrafił
odczuwać empatii. Nie reagował na drastyczne zdjęcia w telewizji, a co
najgorsze nie okazywał żadnego zainteresowania rodziną. Wkrótce stracił prace,
bo choć wnikliwie godzinami analizował dane, to nie potrafił podjąć żadnej
decyzji. Opuściła go żona, której nie zauważał. Stał się całkowicie obojętny i
samotny.
Drogi czytelniku, jeśli idziesz
do kasyna, przekonany, że myślisz logicznie i sprawnie, uzbrojony w wiedze o
rachunku prawdopodobieństwa i wiesz, kiedy obstawiać czerwone, a kiedy czarne,
pamiętaj, że nie jesteś taki mądry jak ci się wydaje. W tej grze, jaką jest
życie musisz dokonywać wyborów, na coś postawić w ruletce własnych przekonań.
Gwarancji wygranej nie ma, ale nie można nie obstawiać.
David McRaney „Ruletka nawyków”,
PWN 2013
Andrzej Wilowski