ALFABET „RADIA YESTERDAY”
Najsłynniejsze spodnie świata. Najpierw szyte do ciężkiej pracy na farmie
potem do noszenia się modnie i wygodnie. Uwielbienie dla jeansu bardzo szybko
przeniosło się z USA na pozostałe kontynenty. Od westernu po krwawe kryminały i
love story wszyscy obnosili się w jeansach. A u nas PRL, czyli klasyczny zwrot
ekspedientki na każdy temat: „Nie ma”! Ale były bo Polak potrafi.
Początkowo rozwiązania problemu
jeansów na rynku były chwilowe. Przywozili marynarze i sprzedawali na tzw. ciuchcach
(rynki z mydłem i powidłem plus garderoba modna, a niedostępna). Przysyłały
także ciocie i rodzina wybrańców, których część familii rzuciło w
kapitalistyczną stronę świata. To jednak nie uspakajało sytuacji. Trzeba było
męskiej, klasowej decyzji władz, bo dramat polskiej młodzieży (bez dżinsów) był
widoczny gołym okiem.

W 1962 roku w Szczecinie rozpoczeto
budowę Zakładów Przemysłu Odzieżowego „Odra” – a po 2 latach w rocznicę 20-lecia
PRL przecięto wstęgi (jeszcze nie dżinsowe). Dlaczego nazwa „Odra”: „Była
krótka, łatwa do zapamiętania i związana ze Szczecinem”. I tak powstała
legenda.

„Odra” szyła spodnie i wdzianka dżinsowe
z polskiej tkaniny zwanej „Arizoną”. Była to mieszanka bawełny ze sztucznym
włóknem. Flagowym produktem były dżinsy – tzw. marmurki szyte z powycieranej,
wybielonej tkaniny. To był prawie odzieżowy raj. Pod wszelakimi sklepami
ustawiały się kilometrowe kolejki z zapisami na zeszyt. Za produkcję firma
zbierała nagrody, medale, podziękowania aktywu. I co trzeba przyznać „Odry”
były trwałe, a materiał znosił godnie sporo. Nazywano nasz dżins czasami „pancernym”,
a na fali szaleństwa wokół czołgu Rudy i jego załogi jeden z modeli nazwano „Szarik”.
Zgodnie z dżinsowym kanonem plakietka z załogą pancerną i psem wszywana była na
lewą tylną kieszeń.

„Odra” stała się wizytówką
polskiego przemysłu. Pracowało tam ponad tysiąc osób. Głównie kobiety, które
mając akord, w dobrym czasie zarabiały więcej niż stoczniowcy. Wszystkim
zarządzał dyr. Józef Kubiszyn, który wiedział jak prowadzić taki biznes, żeby
odnieść sukces. Nasze dżinsy zawojowały także demoludy, gdzie można było
wymienić w ZSRR jedna parę na złoty pierścionek czy wypasiony aparat
fotograficzny. Także oficjalnie Rosjanie zamawiali „Odry” w ilościach
przekraczających możliwości firmy. Zamówienia sięgały nawet 200 tys. sztuk!

Z czasem, gdy „mózg” firmy Kubiszyn
odszedł na emeryturę firma podupadała. Pojawiali się menagerowie nie mający
wyczucia rynku, drenujący tylko zakład. Także uwolnienie biznesu nie przyniosło
powrotu do świetności. Polskę zalała fala tanich ciuchów z Chin i Tajlandii, a
potentaci dżinsowi Lee czy Wrangler byli już dostępni nie tylko w Pewexsie.
Ostatecznie w 2008 roku budynek „Odry” zburzono, a w jego miejsce postawiono…
centrum handlowe „Kaskada”.

Ja też na poziomie 8 klasy szkoły
podstawowej dorobiłem się własnego kompletu „Odry” (spodnie plus kurtka).
Zakupiony w Szczecinie (gdzie miałem rodzinę), swój debiut na mojej osobie miał
mieć podczas wakacji na wsi, gdy z kuzynami wybraliśmy się do miasteczka na
jarmark. Moje „Odry” miały dziwny kolor (ni to niebieski ni to nie niebieski) i
wyglądałem w nich szykownie. Podczas drogi pieszej na festyn nad nasza grupą
pojawiły się przelatujące zespołowo ptaki. Jeden z nich postanowił wyrzucić z
siebie niepotrzebny balast, który wylądował… na moich plecach, na kurtce „Odry”.
To był dramat. Zszargano moje nowiutkie odzienie, potargano moją kruchą
samoocenę. Długie tygodnie odbudowywałem swój świat a – komplet „Odry” wyprany
przez ciotkę wisiał na wieszaku jak przegrana w kasynie.
Arkadiusz Kozłowski