Kiedyś – parę lat temu – kupiłam zwykłą codzienną gazetę – bodajże był
to „Dziennik. Gazeta prawna”, nie pamiętam – w którym był dodatek specjalny,
czyli płyta CD z piosenkami Agnieszki Osieckiej pt „Kobiety mojego życia. Część
I”.
 

Dodatek CD do „Dziennika. Gazety prawnej”

Piosenki te śpiewali różni muzycy
i wokaliści, a był to zapis koncertu, jaki w roku 1993 miejsce miał w radiowej
‘Trojce’. Płyta jest cudna, często do niej wracam. Jednym z piosenkarzy jest –
obok Krystyny Jandy, Tadeusza Woźniaka czy Piotra Polka – Jan Pietrzak, który swoje
piosenki śpiewa – jak twierdzi Agnieszka Osiecka w jednej z zarejestrowanych wypowiedzi
– „z karteczki”. Z kolei wokalista w swojej zapowiedzi przed jedną z tych
piosenek tłumaczy się tak: „z pewną taką nieśmiałością wyciągam tutaj kartkę,
bo ostatni raz Agnieszka Osiecka poleciła mi służbowo zaśpiewać tę piosenkę w
1977. Także bardzo przepraszam, będę się posługiwał tekstem, lewym okiem”.
Piosenka popłynęła i ilekroć włączam tę płytę, płynie wciąż na nowo. Do tej
pory za każdym jednak razem, kiedy jej słuchałam, przekonywałam się coraz
bardziej, że śpiewanie „z karteczki” jest ‘be’ i nie należy tego robić.
Ostatnio byłam na koncercie „Scent Of Music Blues” Darka Rogersa, który śpiewał
piosenki właśnie „z karteczki”. Co tu dużo mówić? Zaraz po koncercie zaatakowałam
go o te karteczki, ale w rozmowie sprawił, że moje przekonania przeszły
kompletną metamorfozę.
Metamorfoza
Jej opis zacznę od początków
życia człowieka – bobas przychodzi na świat, po pierwsze w szpitalu, po drugie
w swoim płaczu i wreszcie po trzecie w bólach matki. Od razu, oprócz
wszystkiego tego co z narodzinami dziecka się wiąże, jest też wyposażony w
talenty od Boga. Jeden umie komponować, drugi lepiej śpiewa lub pisze teksty
piosenek, jeszcze inny bardziej udanie maluje czy rysuje. Można też pisać
wiersze albo i książki. Nie ma raczej ludzi, którzy mają łączone talenty,
chociaż oczywiście zdarzają się wyjątki, jednak tak naprawdę to rzadkość, bo –
jak to się mówi – „wyjątek potwierdza regułę”. Komponowanie już tak ma, że nie
występuje razem z dobrą pamięcią, choć często z pisaniem tekstów piosenek –
takie mamy wymogi naszej rzeczywistości. Kiedy prawdziwy muzyk-kompozytor
śpiewa napisaną przez siebie piosenkę, całym sobą zupełnie się w nią przenosi
duchem, zatraca i z reguły (przynajmniej tak ma Darek Rogers) przez głowę
przelatują mu obrazy z nią związane, a nie linijki tekstu. Musi więc czasami
wrócić do tekstu, bo przy tym zalewie obrazowym ulatują mu wyrazy – jeden lub
kilka – i mógłby ich w ogóle nie zaśpiewać, czym zmieniłby sens wypowiedzi, a
to byłaby katastrofa. Dla tych przynajmniej, którzy słuchają tekstów piosenek,
a nie tylko muzyki. W Polsce, niestety, jest ich znacznie mniej.
Uzasadnienie
Wiem, że trudno przyjąć to na
wiarę – też tak miałam. Radzę przespać się z problemem i uwierzyć. Powtórzę: osoby,
które jednocześnie komponują, piszą dużo tekstów, a potem jeszcze je wyśpiewują
tak mają, że aby nie popsuć słuchaczom odbioru piosenki, muszą „posługiwać się
tekstem, lewym okiem”. Jest to dla nich regułą, raczej nie do pojęcia dla
zwykłych ludzi (to stąd ta moja lubieżna propozycja spędzenia jednej wspólnej
nocy z problemem, chociaż niekoniecznie od razu upojnej).
Dodam, że osób, które śpiewają z
karteczki jest wiele, bo są i tacy, którzy korzystają w czasie koncertów z
prompterów niewidocznych dla publiczności i w ten właśnie sposób ją oszukują.
Obawiam się, że jest ich większość… Jednak są też tacy, którzy „posługują się
tekstem, lewym okiem” otwarcie. Tak robił – obok Jana Pietrzaka – sam Tadek
Nalepa, jak mówi jego dobry znajomy Darek Rogers.

Podsumowując myślę w tej chwili,
że w większości wypadków – oczywiście nie zawsze, bo to byłoby zbyt piękne, są
przecież tacy domorośli wykonawcy, którzy przez pięć minut, często z promptera,
powtarzają śpiewająco jedno, ewentualnie dwa zadania – jednak wróćmy do tematu:
myślę, że czasami, a właściwie w większości przypadków otwarte śpiewanie „z
karteczki” na koncercie może nawet zasługiwać na uznanie.
Natalia Mikołajska