ALFABET „RADIA YESTERDAY”
Holandia w latach 70-tych kojarzy nam się z koncepcją futbolu totalnego
Rinusa Michelsa. W prostych słowach gra polegała na uczestniczeniu zarówno w
obronie jak i ataku wszystkich kopaczy danego zespołu. Twórca koncepcji
zakładał zniesienie sztywnego podziału na formacje, a biegający mieli płynnie
zmieniać swoje pozycje na boisku. Kochaliśmy holenderskich futbolistów, a Ajax
Amsterdam i reprezentacja Holandii, czyli pomarańczowi, byli z nami na
wszystkich szkolnych boiskach. Ale nie o piłce nożnej będzie to opowieść.
Muzyka holenderska lat 70-tych to
wspominki o „sławie i chwale”. O udanym wepchnięciu się holenderskich muzyków
do kolejki ku popularności zarezerwowanej głównie dla muzyków z USA i Brytanii.
Nawet w mało dostępnym PRL wiedzieliśmy, że Focus to progresywna potęga, Livin’
Blues wydawał u nas płyty, Earth & Fire pokazywali w naszej TV, a „Venus”
Shoking Blue był nr 1 w kategorii pocztówka dźwiękowa. Był jeszcze melodyjny
pop duetu „Mouth & McNeal” (Hello-a) i mega hit eurowizyjny „Ding-a dong”
zespołu Teach-In. I o tych ostatnich będzie to krótka opowieść.

Grupa powstała w 1969 roku w
mieście Enschede. Wokalistką została Hilda Felix, a gitarzysta John Snuvernik
był od koncepcji całości (reszta grała jak z nut). Pierwszy singiel „Spoke the
lord creator” (1971) pochodził z zasobów grupy Focus, a lider tego zespołu –
This Van Leer – został producentem całości. Ale repertuat Tech-In dryfował w
stronę bezpretensjonalnego popu. W Holandii do 1974 dorobili się kilkunastu
przebojów, które co ciekawe także bardzo spodobały się w Południowej Afryce.
W 1974 roku ABBA nagraniem
„Waterloo” zauroczyła wszystkich kibicujących festiwalowi Eurowizji. To był
szwedzki potop. Od tej pory w światowym nurcie pop music nic już nie było takie
same. Holendrzy kalkulowali rozsądnie. Dajmy Europie coś podobnego, melodyjny
hit, sympatyczną wokalistkę, a w tle długowłosych partnerów wyglądających jak
gwiazdy glam rocka.
Zgłosili zespół Tech-In do
Eurowizji w 1975 roku. Na fali sympatii dla ABBY, ich propozycja (notabene
zrobiona jak kolejny hit Szwedów) „Ding-a-dong” nie dała szans konkurencji.
Teach-In stał się gwiazdą.

Utwór podbił starą Europę,
zawojował Anglię i co najciekawsze dorobił się także godnej pozycji w USA. Były
koncerty, występy TV (tego było najwięcej), ogromne nakłady singla i płyty dla
długo słuchających. Entuzjazm poniósł jeszcze kolejne nagranie „Goodbye Love”
ku szczytom list przebojów.
A potem balon Tech-In oklapł tracąc
okrągłe kształty. Było jak zwykle w takich opowieściach. Zmiany składów,
szarpanina, coraz mniejsze sale koncertowe (do festynów w finale) i zerowe
zainteresowanie premierowymi propozycjami poza Holandią.
Wszyscy chcieli tylko „Ding-a-dong”,
a potem nie chcieli już nic.
Arkadiusz Kozłowski