Już nie pierwszy raz odwiedzam pracownię Kazimierza Rafalika, mieszczącą się w piwnicy bloku przy ulicy Romana Dmowskiego na poznańskim Łazarzu. Pokój pracy z różnymi prostymi maszynami do obróbki matali, klejami, farbami, materiałami oraz pokój gościnny z kilkoma setkami rzeźb na półkach i podłodze oraz obrazami i grafikami na ścianach.
Siadamy w wygodnych fotelach i tym razem przy kawie próbujemy stworzyć esencjonalny obraz życia i drogi twórczej artysty. Kazimierz Rafalik urodził się 2 maja 1938 roku w Błędowie pod Radomiem. Wspomina biedę w rodzinnym gospodarstwie, był najstarszym z pięciorga dzieci i jedynym chłopcem. Ojciec był rolnikiem, ale też ułanem, który po kampanii wrześniowej 1939 roku dostał się do niewoli radzieckiej i był więziony w obozie w Brześciu nad Bugiem, z którego udało mu się z uciec po dwu tygodniach i wrócić do domu. Już we wczesnym dzieciństwie młody Kazimierz był chwalony w szkole za piękne rysunki, później jako posiadacz aparatu Druh rozkochał się fotografowaniu i zyskał sławę wiejskiego fotografa. Ukończył Liceum im. Jana Kochanowskiego w Radomiu. Po liceum próbował dostać się na studia plastyczne do Związku Radzieckiego, ale mimo że komisja kwalifikacyjna w Kielcach zakwalifikowała do wyjazdu tylko 2 osoby, w tym jego, odmówiono mu paszportu i do wyjazdu nie doszło. Wybrał więc studia na Politechnice Poznańskiej na Wydziale Budowy Maszyn. To w ramach praktyk studenckich na tej uczelni trafił do odlewni, gdzie poznawał tajniki robienia odlewów.
Dziś, jak mówi, jest jedynym rzeźbiarzem w Poznaniu, robiącym odlewy w piasku. Wspomina, że w trakcie studiów, z powodu ciężkiej sytuacji materialnej, pracował jako konwojent przy przewozie mięsa z rzeźni. To w Poznaniu w dość niezwykłych okolicznościach poznał swoją żonę Jadwigę. Kolega ze z studiów miał zaproszenie na bal maturalny do Liceum prowadzonego przez Zgromadzenie Sióstr Klaudynek i z jakichś powodów nie mógł z niego skorzystać. Zaproponował więc Kazimierzowi, żeby go zastąpił. Ten, mimo oporów, spowodowanych tym, że nie bardzo umiał tańczyć i że nie miał odpowiedniego na bal stroju, jednak się zgodził. I gdy już podpierał jeden z filarów sali balowej, nieoczekiwanie podeszła pani z Komitetu Rodzicielskiego, wzięła za rękę i zaprowadziła wprost do późniejszej żony Jadwigi, z którą przetańczył cały bal i z którą się już nie rozstaje do chwili obecnej. Po studiach Kazimierz Rafalik, już z żoną Jadwigą, mieszkał w Bydgoszczy z racji tego, że z tego miasta otrzymywał stypendium fundowane na studiach. I tam przy remontowaniu i wyposażaniu mieszkania zaczęły powstawać jego rękodzieła: artystyczne meble, malowidła ścienne, kufle i inne naczynia wytwarzane na własnoręcznie wykonanym kole garncarskim. Później w Poznaniu kontynuował swoją pasję tworząc rzeźby, obrazy, grafiki i fotografie.
Nie ukończył żadnych szkół artystycznych, tworzył głównie dla siebie, większość prac rozdawał, sam rozwijał swój warsztat twórczy. Bardzo pomógł mu nieżyjący już rzeźbiarz Krzysztof Jakubik, od którego się wiele nauczył i który zawiózł go własnym samochodem wraz z jego pracami do Warszawy, gdzie stanął przed komisją Zarządu Głównego Stowarzyszenia Artystów Plastyków, która nadała mu oficjalny status artysty plastyka. Kazimierz Rafalik, jak sam o sobie mówi, nie lubi bezczynności. Z tego pewnie względu bardzo się też zaangażował w dziennikarstwo. Imponuje liczba kilkudziesięciu tytułów gazet i czasopism w których pisywał, w niezwykle szerokim spektrum tematycznym, od spraw społecznych i obyczajowych, po artystyczne i przyrodnicze. Ponad sto artykułów zamieścił w „Przewodniku Katolickim” i „Własnym Głosem”, gdzie był też członkiem redakcji. To na spotkaniu dziennikarzy poznał Krzysztofa Wodniczaka i dzięki tej znajomości od początku był aktywnym członkiem Polskiego Towarzystwa Artystów, Autorów, Animatorów Kultury „PTAAAK”. Tworzył statuetki na nagrody w różnych przedsięwzięciach Towarzystwa jak Festiwal Filmowy „Wyścig Jaszczurów” czy nagrody „Wodnika” przyznawane przez Krzysztofa Wodniczaka za wkład w rozwój kultury Poznania i Wielkopolski. Przez lata aktywnie włączał się wraz ze swoją żoną Jadwigą w życie Towarzystwa, będąc jedną z barwniejszych jego postaci.
Jest człowiekiem niezwykle ciepłym, o dużym poczuciu humoru i dystansie do siebie i świata. Kocha życie i ludzi. W swoich działaniach przejawia daleko posuniętą bezinteresowność. Może być z całą pewnością wskazywany jako wzór artysty i działacza społecznego dla swoich następców. Ze spotkania z nim wyszedłem przepełniony pozytywną energią i wiarą, że w dobie powszechnej „smartfonizacji” warto jednak żyć blisko ludzi w realnej rzeczywistości.
Włodzimierz Sładkowski