RARYTASY Z ZAKURZONEJ GRAJĄCEJ SZAFY
Czy można po czterdziestu latach od premiery tak samo cieszyć się muzyką z tamtych lat? Można. Coraz częściej łapię się na tym, że to co już było w muzyce sprawia mi większą frajdę od tego co ukazuje się obecnie. Znak upływającego czasu? Mniejsza wrażliwość na nowości? Sam do końca nie wiem. Choć w przypadku tego dwupłytowego winylowego wydawnictwa wiem jedno – to jeden z najlepszych albumów koncertowych, jaki był dziełem artystów grających muzykę rockową.
To była dopiero ich druga płyta koncertowa. Pierwsza, wydana sześć lat wcześniej pod mało odkrywczym tytułem „Genesis” była mówiąc delikatnie, taka sobie. Pierwszy (a zarazem ostatni z Peterem Gabrielem w składzie) album koncertowy grupy Genesis wydany w 1973 roku zawierał wykonania live utworów grupy z albumów „Trespass”, „Nursery Cryme” i „Foxtrot”. „Genesis Live” było pierwszym wydawnictwem zespołu, które osiągnęło pierwszą dziesiątkę brytyjskiej listy przebojów – doszło do dziewiątego miejsca i utrzymało się na liście przez dziesięć tygodni. Ta druga „koncertówka” miała być lepsza i zupełnie inna. I taka też była. Choć tuż po jej wydaniu opinie były takie sobie. Po pewnym czasie doceniono ją jednak i ten zachwyt pozostał do dziś. Jak dla mnie absolutnie jeden z najlepszych koncertowych albumów wszechczasów.
Pod koniec października 2017 roku minęło 40 lat od chwili, gdy ukazało się to dwupłytowe wydawnictwo. Wtedy jeszcze tylko i wyłącznie na winylu. Dziś możemy pochłaniać te dźwięki korzystając z uprzejmości płyt CD. Ale i tak dla dzisiejszego pokolenia 50+ album ten pozostaje w pamięci jako dwupłytowy winyl. Mieliśmy jeszcze w pamięci wydany rok wcześniej znakomity studyjny krążek „Wind & Wuthering”, który jak się potem okazało był studyjnym pożegnaniem z fanami gitarzysty Steve’a Hacketta. I tak naprawdę chyba nikt z fanów nie wiedział, co naprawdę dzieje się w zespole. A działo się sporo.
Steve Hackett był właściwie od zawsze zniechęcony faktem, że tak mało jego kompozycji znajdywało się na kolejnych płytach zespołu. Ten fakt powodował jego artystyczne rozterki i coraz częstsze myśli o porzuceniu grupy i rozpoczęciu działalności na własny rachunek. Tym bardziej, że miał już w dorobku debiutancki solowy album „Voyage of the Acolyte” z roku 1975, który w jakimś stopniu jeszcze bardziej rozpalił jego marzenia i nadzieje o solowej karierze.
W tej atmosferze zespół udał się w trasę koncertową. Materiał zamieszczony na albumie „Seconds Out” został zarejestrowany na dwóch koncertach w czerwcu 1977 roku w Paryżu w Palais des Sports w ramach „Wind & Wuthering Tour”. Natomiast kompozycja „The Cinema Show” została zarejestrowana rok wcześniej również w Paryżu w Pavillon de Paris podczas innej trasy koncertowej zatytułowanej „A Trick of the Tail Tour”. Dodać trzeba jeszcze, że Steve Hackett opuścił grupę już podczas miksowania albumu. To tyle tytułem prawdy historycznej.
A sam album? Gdyby na niego spojrzeć od strony statystycznej to można powiedzieć tak: na dwupłytowym albumie mamy materiał z sześciu studyjnych płyt. Phil Collins jako wokalista musiał zmierzyć się z siedmioma utworami, które fani znali z wykonań Petera Gabriela z płyt „Foxtrot” (1), „Nursery Crime” (1), „The Lamb Lies Down on Broadway” (2) i „Selling England by the Pound” (3). Pięć kolejnych utworów pochodziło z albumów „Trick Of The Tail” (4) i „Wind & Wuthering” (1), na których Collins produkował się już jako wokalista i perkusista. Wszystko doskonale zmiksowane i podane słuchaczowi.
Całość rozpoczyna „Squonk” płynnie przechodzący w mój ukochany „The Carpet Crawlers”, utwór który toczy się jakby od niechcenia i mógłby tak trwać i trwać. No ale nic nie może przecież trwać wiecznie, tak więc w nieco żywszym tempie budzi nas do życia „Robbery, Assault And Battery”. No i na koniec strony „A”, pierwszej strony winyla, dopada nas „Afterglow”, jedyne nagranie z krążka „Wind & Wuthering” w tym koncertowym zestawie. Dlaczego tylko jedno? Odpowiedzi niestety nie znam. No ale wracajmy do koncertu.
Na stronie „B” pierwszej płyty zaczynamy od „Firth Of Fifth” I „I Know What I Like”, czyli dwóch nagrań z albumu „Selling England by the Pound”. Potem jeszcze krok do przodu w kalendarzu, czyli tytułowy utwór z wydanego rok później albumu „The Lamb Lies Down on Broadway”. Na zakończenie wybrzmi jeszcze „The Musical Box” z płyty „Nursery Crime” i pora najwyższa wrzucić na talerz gramofonu drugą płytę.
A tu na stronie „A” mamy raptem tylko jeden utwór. Ale za to jaki. „Supper’s Ready” z płyty „Foxtrot” z roku 1972. Po „kolacji” pozostaje więc do odsłuchu tylko strona „B” tej drugiej płyty. Tylko trzy kompozycje. Na początek „The Cinema Show” z płyty „Selling…” i dwie kompozycje z krążka „Trick Of The Tail”, czyli „Dance On a Volcano” i „Los Endos”. I to już koniec ponad półtora godzinnego zapisu koncertów w Paryżu.
Czas pokazał, że były to ostatnie koncerty grupy w składzie, w którym występował Steve Hackett. Zamknęła się w ten sposób pewna epoka w historii grupy Genesis. I tak jak po odejściu Petera Gabriela nasuwało się pytanie co dalej?, tak i teraz to pytanie wracało jak bumerang. Wszak album „Seconds Out” zamykał jakby pewien rozdział w działalności grupy. Był jakąś formą skróconej historii tego zespołu i swoistym pożegnaniem z niektórymi utworami, których na kolejnych koncertach nie dane było już usłyszeć tak często, jeśli nie wcale.
Ale album ten był także miejscem gdzie zaprezentowano kompozycje nie związane z wywoływaniem „ducha” Petera Gabriela. Było to jakby odcięcie się od tego wszystkiego, co zespół tworzył wspólnie z Gabrielem. I wreszcie, to znakomity zapis i pamiątka tej francuskiej trasy, na której dzięki płytowemu zapisowi, możemy delektować się np. w niektórych utworach grą na dwóch perkusjach, choćby w takim numerze jak „Los Endos”. To absolutny majstersztyk. Zresztą trudno się dziwić skoro oprócz Phila Collinsa w bębny walili panowie Chester Thompson i Bill Bruford. Choć ten ostatni tylko w utworze „The Cinema Show”.
Radość z wydania tego podwójnego krążka zmąciła fanom, a także i członkom zespołu informacja o odejściu z zespołu Steve’a Hacketta. Ale on już od dłuższego czasu planował swoją muzyczną przyszłość. Album „Seconds Out” tuż po wydaniu nie spotkał się z aż tak dobrym odbiorem na jaki liczyli muzycy. Dobre wieści miały dopiero nadejść. Póki co martwili się nieco bo przecież zostało ich już tylko trzech … Ale to już zupełnie inna historia.
Jacek Liersch