Myślę, że wszelkie nieszczęścia biorą się z arogancji, przekonania, że jakiś model życia jest lepszy. Europejczycy dawniej eksplorowali Afrykę, Azję i Amerykę Południową, a dziś wyrażają pogardę dla innego świata wartości niż ten nasz, europejski. Nie bardzo wiem po co te wyścigi, walka o wzrost PKB, większą produktywność i postęp technologiczny.
Oczywiście, że zdigitalizowana spuścizna ma sens. Problem tylko w trwałości nośnika i uniwersalności algorytmów odczytu zdigitalizowanych danych. Ile badacze się trudzili nad rozkodowaniem egipskich zapisów. W dodatku danych jest za dużo, nie ma selekcji, wartościowania, priorytetów. W sztuce demokracja technologiczna spowodowała, że każdy może na przykład nagrać płytę. Powstaje problem, nie co nagrać, ale że trzeba nagrać raz do roku nowy krążek. Dawniej zespół pracował pięć lat nad repertuarem, nim się zdecydował go utrwalić na krążku. Wcześniej przećwiczony na niezliczonych koncertach, sprawdzony z publicznością. Dziś to działa odwrotnie, coś się nagrywa, a następnie wciska publiczności w ramach promocji. Wobec tego przesytu, publika się broni przed nadmiarem bodźców.
Klub „Blue Note” organizuje konkurs dla adeptów sceny jazzowej. Nie dałem rady, 4,5 godziny grania, siedmioro finalistów, wyróżnienia i kilka kategorii. W końcu przestałem łapać, kto i za co został wyróżniony. W ramach „Jazz nad Odrą” nagrodę dostawał jeden podmiot wykonawczy i musiał to być debiutant. Dziś trudno te kryteria uchwycić, kto jest debiutantem, młodym adeptem sceny jazzowej, skoro ci pretendenci mają już na koncie płyty, w kieszeniach dyplomy akademii, a czasem są nawet ich wykładowcami. Wedle mnie tam nie było debiutantów, adeptów, pretendentów, ale fakt, młodzi, ale zawodowcy. Wydaje mi się, że obecna formuła konkursu jest jałowa. trochę „branża” zapomniała, że i tak na końcu decyduje publiczność, kupując płyty i bilety.
Wiem, snobizm jest kulturotwórczy i artysta powinien dostawać przyzwoite wynagrodzenie, to oczywistość. Byłem kilkukrotnie świadkiem takich imprez, na których publika zwyczajnie się nudziła, ale była, bo wypadało. Kiedyś w BN miałem utarczkę z młodymi biznesmenami, którym muzyka nie przeszkadzała i nie potrafili mi wyjaśnić, dlaczego zapłacili kupę kasy za bilety, zamówili w barze drogie drinki i wcale ich nie interesowało co się na scenie działo. W końcu jeden przyparty w antrakcie do muru, przyznał „bo wypada”, ważne że boss jest na sali i zauważył, że ja też jestem, wyjaśnił jego kolega. Czy mnie to gorszy, bynajmniej. Chce tylko zauważyć, że tego, co ja pamiętam – swoistej więzi muzyków z publicznością, niemal wyznawców, tego nie ma.
Na serwerach FB są petabajty danych i nikt już nad tym nie panuje, ja też. Prawdę mówiąc męczą mnie te relacje z wycieczek, setki fotografii ukochanego psa, czy przydomowego ogródka, relacje w stylu, co wczoraj jadłem itp. Może nie tyle się izoluję, co zwyczajnie ta platforma dla mnie jest jałowa, choć doceniam walory komunikacyjne. Czasem się przydaje. Dlatego śledzę wybrane rzeczy, a nie wszystko.
Stoczyłem wiele polemik z miłośnikami winyli, którzy twierdzą, że są lepszym nośnikiem. To zwyczajnie nieprawda, ale to miłość do artefaktów. Podobnie jak z książką, elektroniczna jest wygodniejsza, ale wydrukowana, papierowa cenniejsza. Za sto lat nadal da się przeczytać i nie trzeba będzie mieć sprawnego czytnika, który mimo pozornej trwałości sto razy się rozleci, a książka nie. Duży winylowy naleśnik jest przyjemny jako obiekt, duża okładka z ciekawą grafiką, przeżycie związane z rytuałem odtwarzania itd. Jednak nie da się posłuchać winyla w tramwaju. Aby go posłuchać, muszą być odpowiednie warunki. Mam około 21 tys. książek w postaci cyfrowej. Nie zmieściłbym w domu takiej liczby woluminów. Cenie sobie krążki CD, bo wbrew pozorom cała klasyka jest zdigitalizowana, a dawne winyle, to dziś unikaty, nie do zdobycia, a nawet jeśli byłyby osiągalne, to obawiam się, że nie do odtworzenia. Jak ktoś kolekcjonuje winyle, to dobrze, bo w ten sposób popiera artystów, daje im zarobić. Jak ktoś zbiera książki, to dobrze, bo pisarze zarabiają na tantiemach, premiach nakładowych. To dwa różne światy i wcale nie są w konflikcie, raczej się uzupełniają, wspierają, a nie wykluczają. Tak, jak nie jest prawdą, że telewizja jest wrogiem kina. Myślę, że człowiek zaczął gromadzić od czasu kiedy przeszedł z kultury nomadycznej, do rolniczej osiadłej.
Hipisi lansowali powrót do kultury nomadycznej, twierdzili, że w ten sposób można odbudować naturalne więzi społeczne, uwolnić się od kultury nadmiaru i przemocy, lepiej zrozumieć świat. Jasne nie porzucimy dziś swoich jaskiń w blokach, ale może ten moment autorefleksji przydałby się, że nie jesteśmy sami w kosmosie i po co gromadzimy jakieś dobra.
Pewien uczony astrofizyk na pytanie, czy są w kosmosie inne istoty rozumne, odpowiedział: Jestem przekonany, że tak, ale jeśli są rozumne to mają świadomość dostatecznej ilości powodów, żeby się z nami nie zadawać.
Andrzej Wilowski