Wydawnictwo PWN opublikowało książkę Andrzeja Klima „Jak w kabarecie”. Praca młodego badacza poświęcona kulturze masowej okresu powojennego w Polsce.
Rzecz będzie o tym, jak w bywało śmiesznie w ponurych czasach PRL. Czytelnik, który pamięta tamte czasy przypomni sobie, co go bawiło w młodości, ale przy okazji po latach się dowie, co się działo za kulisami sceny, estrady, czego nie pokazywano na ekranie. Czy życie w garderobach, hotelowych pokojach, albo na peerelowskich salonach było równie barwne, jak anegdoty o nim krążące?
Autor wykonał iście detektywistyczną prace, o czym świadczy bogata bibliografia i wykaz źródeł. Szkoda tylko, że nie wzbogacił narracji o przesłuchania świadków, może dlatego ciągle kilka zagadek pozostaje nierozwiązanych.
Dzięki tej lekturze dowiemy się jaka była tajemnica łysiny Józefa Cyrankiewicza i czy rzeczywiście kochał artystów, co mógł załatwić, a komu odmówił poparcia. Poznamy kulisy rywalizacji zespołów „Śląsk” i „Mazowsze”, jakie były ambicje twórców tych zespołów i co faktycznie udało się im osiągnąć. Czy warto było zazdrościć powodzenia pierwszemu playboyowi PRL Andrzejowi Jaroszewiczowi? Co się wydarzyło w pokoju hotelowym w czasie sopockiego festiwalu z udziałem Krzysztofa Materny, Andrzeja Jaroszewicza, Daniela Olbrychskiego i Maryli Rodowicz? Dlaczego Daniel Olbrychski publicznie spoliczkował Andrzeja Jaroszewicza? Legenda głosiła, że za to, iż spoliczkowany miał się wypowiedzieć pogardliwie o papieżu. Kto wpadł na pomysł zorganizowania cygańskiego zespołu „Roma” i jaki był klucz do sukcesu? Legendy o zarobkach gwiazd i jachcie dla Niemena, jako nagrodzie na festiwalu w Sopocie. Kto śpiewał na wielkich imprezach z playbacku, czyja kariera w PRL się zaczęła, a czyja skończyła? Jak Bogusławowi Kaczyńskiemu udało się zrobić największy operowy show w demoludach, co odbiło się światowym echem? Wiele tajemnic kryła elegancja w dobie realnego socjalizmu, jak nie tylko artyści i jakbyśmy dziś powiedzieli celebryci dbali o modne stroje, a kto przyczynił się do tego, że polska moda się wyróżniała nie tylko w „obozie”.
Może powinienem dodać kilka przypisów, uzupełniających, dopowiedzieć, co autor przeoczył. Bynajmniej, Niemen jacht otrzymał, a ten wcale nie zaginął, ale został zniszczony przez nieodpowiedzialnego człowieka, któremu artysta powierzył nad jachtem opiekę. Dowiadujemy się, owszem, kto wpadł na pomysł zorganizowania folklorystycznego zespołu „Roma”, ale autor gdzieś zgubił postać Leopolda Kozłowskiego, prawdopodobnie ostatniego klezmera w Polsce, który był wystarczająco utalentowany, aby zespołowi stworzyć repertuar. Chociaż wzmiankuje o tajemniczych i mrocznych okresach w biografii Cyrankiewicza, to nadal nie wiemy, czego się bał najbardziej wpływowy premier i dlaczego wobec niektórych dawnych przyjaciół zachowywał się wyjątkowo podle. Może kiedyś te wątki rozwinie jakiś dociekliwy badacz z IPN.
W wielu publikacjach, pamiętnikach, wspomnieniach i opracowaniach dotyczących kultury peerelowskiej przewija się wątek nakazów i zakazów, ubezwłasnowolnienia ludzi kultury przez cenzurę i partyjne dyrektywy. Andrzej Klim nie eksponuje tych dywagacji, za co jestem mu wdzięczny. Przyjmuje postawę kronikarza, sprawozdawcy, dzięki czemu czytelnik może sam ocenić postawy i docenić osiągnięcia. Zwykle tak bywa, że o powodzeniu pewnych przedsięwzięć na estradzie, ale i za kulisami, decydują talenty ludzi i całkiem przypadkowe okoliczności. Kraju centralnie sterowanym, gdzie wszystko zależało od decyzji władz partyjno-państwowych niektórym udawało się uzyskać margines swobody. Tajemnicą jest jak czołowym menadżerem został Andrzej Cejrowski, a Zbigniew Napierała z poznańskiej Estrady uczynił potentata w branży rozrywkowej. Może to byłby temat na osobną książkę – opisanie tego fenomenu, bo dziś nawet Poznaniacy zapomnieli, że niemal wszystkie gwiazdy estrady lat siedemdziesiątych zawodowo były związane z Poznaniem.
W państwie totalitarnym zwykle groza miesza się z groteską. Czasem trudno odróżnić, co jest za fasadą prawdziwe i czy ona sama nie jest tylko tandetną dekoracją. Kiedy udawanie jest sztuką przetrwania łatwo wypaść z roli, pomylić tekst, przesadzić z gestem. Nagle wszystko mogło stać się politycznym żartem, strój, cytat z gazety wprost, ostentacyjne przestrzeganie partyjnej etykiety. Zgodnie z zasadą decorum, nieodpowiedniość zawsze śmieszy, mamy komizm postaci, sytuacji i wypowiedzi. W tym świecie gry pozorów żarty same się pisały i tylko cenzor nigdy nie mógł odkryć, czy ustrój jest ośmieszany, czy sam się ośmiesza.
Jak odczytywać tytuł „Jak w kabarecie”, ze znakiem zapytania, czy jako zdanie oznajmujące, pozostawiam czytelnikowi.
Andrzej Wilowski