RARYTASY Z ZAKURZONEJ GRAJĄCEJ SZAFY
Prawie cztery dekady
temu ukazał się album, który nadal mnie fascynuje. Myślę zresztą, że nie tylko
mnie. Parę dni temu o tej płycie przypomniała mi moja nastoletnia córka.
Zachwycona tym, co na niej usłyszała. Pomyślałem sobie więc, że to nie jest
przypadek, że ta muzyka cały czas zadziwia. I to kolejne pokolenia.
Choć amerykański rock nigdy jakoś nie był moim numerem „one”
to jednak to, co usłyszałem na tej płycie siedzi w mojej głowie do dziś.
Dziesięć nagrań zawartych na albumie „Pieces Of Eight” amerykańskiej grupy
STYX. Ósma płyta w ich dorobku, która dopiero tak na dobrą sprawę przyniosła im
popularność w Europie.
Aż dziw bierze, że ich wcześniejsze produkcje nie zdobyły na
kontynencie większego zainteresowania wśród słuchaczy dobrego, ostrego i melodyjnego
rocka. Bo album „Pieces Of Eight” to album z kategorii tych, których nie
narusza czas. Wciąż to wszystko brzmi niezwykle świeżo, zupełnie jakby panowie
Dennis DeYoung, bracia Chuck i John Panozzo, Tommy Shaw i James Young nagrali
to chwilkę temu.
Dziesięć fajnych utworów, których słucha się z wielką
przyjemnością. Począwszy od „Great White Hope” rozpoczynającego ten album w
ostrym, rockowym klimacie a na instrumentalnym, lekkim jak powiew wiatru dwu i
pół minutowym utworze „Aku, Aku” kończąc. Nie wiem tak do końca co jest w tej
muzyce, ale chce się do niej wracać. Może ten niesamowity i jakże oryginalny
wokal panów De Young/Young/Shaw sprawia, że są rozpoznawalni na sto kilometrów
od Chicago, gdzie w 1970 roku utworzyli ten ciekawy zespół. A może to te
fantastyczne i charakterystyczne chórki nadające temu albumowi oryginalny
klimat? A może wreszcie to ta warstwa instrumentalna dopełniająca całości a
może raczej będąca najważniejszą częścią tego wydawnictwa? Nie wiem. Wiem
jednak jedno. Ta płyta urzeka w sposób niesamowity. I zachęca do poznania
innych muzycznych dokonań grupy STYX. Do czego serdecznie namawiam.
Jacek Liersch