Dzisiaj, czyli
w środę 24 lutego trafia do księgarń książka autorstwa Marii Stepan,
dziennikarki Telewizji Polskiej, zatytułowana „Człowiek to człowiek, a śmierć
to śmierć”. Jest
to zbiór reportaży z Ukrainy, w
której – choć czasem o tym zapominamy – nadal trwa wojna.



Luty 2014 roku to apogeum
protestów w Kijowie. Doniesienia z Majdanu zajmowały wtedy czołowe miejsca w
serwisach informacyjnych. Zaczęła się tzw. Ukraińska Wiosna i konflikt wojenny
na wschodzie Ukrainy, których przebieg z zapartym tchem obserwował cały świat w
kolejnych tygodniach. Z miesiąca na miesiąc informacji było jednak coraz mniej…
Maria Stepan – dziennikarka, reporterka i korespondentka TVP – była wówczas w centrum
najistotniejszych wydarzeń. W Kijowie, Kramatorsku, w miejscu katastrofy
zestrzelonego malezyjskiego boeinga, pod Donieckiem, na Krymie, na poligonie
pod Lwowem i na linii frontu pod Mariupolem.



Ona właśnie – Maria Stepan –
rozpoczyna swoją książkę obserwacją pisaną emocjonalnie, w wirze protestu.
Natomiast pod jej koniec wraca w te same miejsca, gdzie Majdan jest już
wyciszony, rany jeszcze się nie zabliźniły, a straty wciąż bolą. Pisze o
uczuciach, które jej towarzyszą.
Pierwsze akapity książki:
Czarny Czwartek. 20 lutego 2014
„Noc. Z hotelu Ukraina, którego hol stał się
prowizorycznym szpitalem polowym, a potem kostnicą, wynoszą ciała zabitych i w
ciszy układają w rzędzie przed budynkiem. I nagle, bez ostrzeżenia, skowyt
czyjejś matki.
Ojciec klęczy przy ciele syna. Na Majdanie byli razem.
Zmieniali siebie na barykadzie co 12 godzin. Jak to wytłumaczyć? Śmierć należała
się przecież jemu. Za pół godziny zmieniłby syna. Wystarczyło poczekać. Ale
nie, z jakichś powodów śmierci się spieszyło.
Ksiądz zamykał oczy zabitym. Z nadpaloną stułą w
dłoni, poszarpaną przez wybuch sutanną, patrzył na mnie i niemo pytał: Dlaczego
nie ja?”
Powrót – symbolicznie, w Dniu Niepodległości:
Dzień Niepodległości. Znów
„Między jedną, wiosenną, podróżą do Mariupola a drugą,
jesienną, byliśmy też na Majdanie. W sierpniu. W rocznicę odzyskania
niepodległości. Znów się napatrzyliśmy.
Wielkie miasto. Normalne życie. Metro, autobusy,
tramwaje, korki. Tylko Majdan jest wciąż inny. Wciąż zamknięta dla samochodów
Instytucka. Tam, gdzie zginęli ludzie, przemianowana na ulicę Niebiańskiej
Sotni. Wciąż kwiaty przy kamiennych tablicach, znicze. Pod drzewami, gdzie
padali jak muchy i gdzie wybudowano kapliczkę, wciąż ich zdjęcia,
niebiesko-żółte cieniutkie wstążeczki przy każdym portrecie. Klęczy przed tymi
zdjęciami wielki, zwalisty mężczyzna w polowym mundurze. Ramiona jak skrzydła.
Siwa, wyraźnie przedwcześnie, głowa. Trzykrotny znak krzyża (prawosławni i
grekokatolicy żegnają się trzy razy) i wstaje. Nie. Żadnej łzy. Ale rozpacz
wypisana na twarzy. Pewnie tu z nimi wtedy był. Pewnie potem dla nich i za nich
walczył. A teraz wrócił. A tu nic… Tylko uroczystości. W państwie, które
prowadzi wojnę. W tym roku na szczęście nikt już nie ściągał do Kijowa
ciężkiego sprzętu, nie chciał nim podnosić morale. Nikt nie wpadł na pomysł
organizowania zwycięskiej parady.”