(„Trojanki” Eurypidesa w Teatrze Polskim w Poznaniu)
Dzieło wielkiego
tragika starożytnej Grecji znaczy się bogactwem interpretacji. A jest w czym
wybierać. Postaci kobiet, biorące początek z Iliady, przypisane są wojnie, jak
własnemu ich życiu; czy to Andromacha, żona Hektora, wielkiego męża Troi
ginącego w pojedynku z Achillesem, która musi podjąć ciężar nieoczekiwanej,
bolesnej roli; czy Helena z bezpowrotnie utraconą miłością, ale, w istocie
dwuznaczną jej własną rolą, jaką pełniła w zwarciu Greków z Trojanami, co musi
uczyć ostrożności, pokory, choć już na nie za późno; czy Kasandra sparaliżowana
swą wiedzą o tym, co ich wszystkich czeka, a jednak nie zdoła nikogo skutecznie
ostrzec przed nadciągającą katastrofą ;i wreszcie Hekabe, pozbawiona
królewskiego jestestwa, żona Priama, króla Troi, cierpi i boleje najbardziej,
choć jeszcze nie zdążyła stoczyć się na dno swego upadku, co przyjdzie dopiero
później, już poza dziełem Eurypidesa.
tragika starożytnej Grecji znaczy się bogactwem interpretacji. A jest w czym
wybierać. Postaci kobiet, biorące początek z Iliady, przypisane są wojnie, jak
własnemu ich życiu; czy to Andromacha, żona Hektora, wielkiego męża Troi
ginącego w pojedynku z Achillesem, która musi podjąć ciężar nieoczekiwanej,
bolesnej roli; czy Helena z bezpowrotnie utraconą miłością, ale, w istocie
dwuznaczną jej własną rolą, jaką pełniła w zwarciu Greków z Trojanami, co musi
uczyć ostrożności, pokory, choć już na nie za późno; czy Kasandra sparaliżowana
swą wiedzą o tym, co ich wszystkich czeka, a jednak nie zdoła nikogo skutecznie
ostrzec przed nadciągającą katastrofą ;i wreszcie Hekabe, pozbawiona
królewskiego jestestwa, żona Priama, króla Troi, cierpi i boleje najbardziej,
choć jeszcze nie zdążyła stoczyć się na dno swego upadku, co przyjdzie dopiero
później, już poza dziełem Eurypidesa.
Dlatego szukamy i na ogół znajdujemy – czytelnicy, czy
realizatorzy w teatrze tej sztuki – w losach postaci tragedii Eurypidesa
odpowiedź, ostrzeżenie wobec grozy upadku, jaką przynosi wojna, zadawanie
śmierci. Tym razem reżyser, Kamila Michalak, i dramaturg, Barbara Klicka –
zbuntowały się przeciwko współcześnie przyjmowanemu podejściu do tragedii
Eurypidesa, i nawiązały do teatru z epoki Autora. Zrezygnowały z możliwości
jakie stwarza różnorodność dramatycznych losów postaci i dialogu między nimi.
Nie najważniejsze jest tutaj, jakimi drogami w ludziach dochodziło do głosu
przyzwolenie na rzeź wojny, i jak się chcą od tego wojennego bagażu w różny
sposób uwolnić.
realizatorzy w teatrze tej sztuki – w losach postaci tragedii Eurypidesa
odpowiedź, ostrzeżenie wobec grozy upadku, jaką przynosi wojna, zadawanie
śmierci. Tym razem reżyser, Kamila Michalak, i dramaturg, Barbara Klicka –
zbuntowały się przeciwko współcześnie przyjmowanemu podejściu do tragedii
Eurypidesa, i nawiązały do teatru z epoki Autora. Zrezygnowały z możliwości
jakie stwarza różnorodność dramatycznych losów postaci i dialogu między nimi.
Nie najważniejsze jest tutaj, jakimi drogami w ludziach dochodziło do głosu
przyzwolenie na rzeź wojny, i jak się chcą od tego wojennego bagażu w różny
sposób uwolnić.
Nie to jest w poznańskim przedstawieniu najważniejsze,
powiedziano już o tym dużo w różnych realizacjach tragedii w teatrze i nawet w
kinie. Przyznam, że przyjęte przez realizatorki rozwiązanie jest, oczywiście,
dość ryzykowne, jak na czasy XXI wieku – czasy szybkiego i siłą rzeczy naszego
stosunkowo powierzchownego przeżywania (wystarczy przecież dzisiaj przesuwać
lekko palcem po szkle i wpada się natychmiast w najróżniejsze klimaty i
odkrycia, prawie za darmo, bez wysiłku, co człowieka wewnętrznie demobilizuje,
niestety, taka ułomna nasza ludzka natura) – a jednak w tym przedstawieniu
oszczędność, rezygnacja z wielu możliwości przyniosła godny uwagi rezultat.
powiedziano już o tym dużo w różnych realizacjach tragedii w teatrze i nawet w
kinie. Przyznam, że przyjęte przez realizatorki rozwiązanie jest, oczywiście,
dość ryzykowne, jak na czasy XXI wieku – czasy szybkiego i siłą rzeczy naszego
stosunkowo powierzchownego przeżywania (wystarczy przecież dzisiaj przesuwać
lekko palcem po szkle i wpada się natychmiast w najróżniejsze klimaty i
odkrycia, prawie za darmo, bez wysiłku, co człowieka wewnętrznie demobilizuje,
niestety, taka ułomna nasza ludzka natura) – a jednak w tym przedstawieniu
oszczędność, rezygnacja z wielu możliwości przyniosła godny uwagi rezultat.
Zacznijmy od tego, że zgodnie z tradycją greckiej tragedii,
przede wszystkim Chór dźwiga ciężar dokonującej się i opowiadanej historii, w
tym wypadku nieszczęścia, jakie wojna przyniosła człowiekowi. To jedynie Chór –
wielka ludzka wspólnota – jest w pełni otwarty na przeżywanie i rozpamiętywanie
tego co się stało. I kiedy nie ma już ucieczki od bolesnych wypadków losu, Chór
uparcie opowiada, czyli wraca swą pieśnią, dając świadectwo nieszczęściu, wobec
którego wszyscy są bezradni, bo już się stało. I tylko tak można jeszcze
losowi, który się dokonał, wyjść naprzeciw, to znaczy oddając mu się dogłębnie
swoim ludzkim lamentem – inaczej mówiąc, nieustającym przeżywaniem
nieszczęścia, którego się doświadczyło, i stało jego ofiarą. Jest w tym
przemożna, nieustępliwa w swoim oddziaływaniu, lecząca siła. Bo inaczej
pozostaje w odpowiedzi zemsta, a więc szukanie możliwości zadania równoważnego
bólu, czyli śmierci. Ta żałobna medytacja wydaje się być podstawową wartością,
ku której kieruje nas przedstawienie, przypomina o takiej możliwej reakcji,
potrzebnej nam bardzo właśnie dzisiaj, w naszym strasznie skłóconym kraju.
przede wszystkim Chór dźwiga ciężar dokonującej się i opowiadanej historii, w
tym wypadku nieszczęścia, jakie wojna przyniosła człowiekowi. To jedynie Chór –
wielka ludzka wspólnota – jest w pełni otwarty na przeżywanie i rozpamiętywanie
tego co się stało. I kiedy nie ma już ucieczki od bolesnych wypadków losu, Chór
uparcie opowiada, czyli wraca swą pieśnią, dając świadectwo nieszczęściu, wobec
którego wszyscy są bezradni, bo już się stało. I tylko tak można jeszcze
losowi, który się dokonał, wyjść naprzeciw, to znaczy oddając mu się dogłębnie
swoim ludzkim lamentem – inaczej mówiąc, nieustającym przeżywaniem
nieszczęścia, którego się doświadczyło, i stało jego ofiarą. Jest w tym
przemożna, nieustępliwa w swoim oddziaływaniu, lecząca siła. Bo inaczej
pozostaje w odpowiedzi zemsta, a więc szukanie możliwości zadania równoważnego
bólu, czyli śmierci. Ta żałobna medytacja wydaje się być podstawową wartością,
ku której kieruje nas przedstawienie, przypomina o takiej możliwej reakcji,
potrzebnej nam bardzo właśnie dzisiaj, w naszym strasznie skłóconym kraju.
Ta szczególna, wyjątkowo tak bardzo znacząca w przedstawieniu
rola Chóru zaznacza się już na samym wstępie jego usytuowaniem w scenicznej
przestrzeni, wręcz w wyraźnie hierarchicznym podziale sceny. I tak, całą centralną
jej część i głębię wypełniają ludzkie głowy wystające z pochyłej ku nam
podłogi. Tak, bo widzimy tylko to co decyduje, kwintesencję tego, co w nas
najbardziej ludzkie, co ważne, dzięki czemu ludzie są zdolni sprostać po
człowieczemu przeżywanym dramatom, swemu cierpieniu.
rola Chóru zaznacza się już na samym wstępie jego usytuowaniem w scenicznej
przestrzeni, wręcz w wyraźnie hierarchicznym podziale sceny. I tak, całą centralną
jej część i głębię wypełniają ludzkie głowy wystające z pochyłej ku nam
podłogi. Tak, bo widzimy tylko to co decyduje, kwintesencję tego, co w nas
najbardziej ludzkie, co ważne, dzięki czemu ludzie są zdolni sprostać po
człowieczemu przeżywanym dramatom, swemu cierpieniu.
Wtedy też przedni plan sceny oddany jest indywidualnemu
przeżywaniu dramatu. Widzimy, że odarta z królewskiego atrybutu Hekabe (Teresa
Kwiatkowska) swym cierpiącym „ja” wyłamuje się nawet z tej przestrzeni
indywidualnego przeżywania. Tam gdzie inni obecni na tym przednim planie zdają
się powściągać swą indywidualną ekspresję, tak jak udaje się to celnie zarówno
Barbarze Prokopowicz i Andrzejowi Szubskiemu, podczas gdy Michał Kaleta,
jeszcze porywami szamotania się postaci tym bardziej ujawnia rzeczywistą
bezsilność ich wszystkich. Mamy wtedy wrażenie jakby postaciom z tego planu
odjęta została pełnia obecności, i to dlatego, bo cały czas za ich plecami jest
jeszcze potężne „coś” – to najważniejsze, decydujące, co płynie w świat pieśnią
przejmującej skargi i wyznacza wszystkiemu tajemne granice. I ta pieśń rzuca na
nich z odległości swój daleki cień.
przeżywaniu dramatu. Widzimy, że odarta z królewskiego atrybutu Hekabe (Teresa
Kwiatkowska) swym cierpiącym „ja” wyłamuje się nawet z tej przestrzeni
indywidualnego przeżywania. Tam gdzie inni obecni na tym przednim planie zdają
się powściągać swą indywidualną ekspresję, tak jak udaje się to celnie zarówno
Barbarze Prokopowicz i Andrzejowi Szubskiemu, podczas gdy Michał Kaleta,
jeszcze porywami szamotania się postaci tym bardziej ujawnia rzeczywistą
bezsilność ich wszystkich. Mamy wtedy wrażenie jakby postaciom z tego planu
odjęta została pełnia obecności, i to dlatego, bo cały czas za ich plecami jest
jeszcze potężne „coś” – to najważniejsze, decydujące, co płynie w świat pieśnią
przejmującej skargi i wyznacza wszystkiemu tajemne granice. I ta pieśń rzuca na
nich z odległości swój daleki cień.
Ale nie trzeba szukać jakiegoś dopełnienia brakującej
dramatycznej mocy, czy dopowiedzenia sytuacji jaką widzimy na scenie. To celna,
znakomita, scenografia Karoliny Fandrejewskiej dopełnia całości teatralnego
obrazu, powiedziałbym nawet, że wizji jaka się w tym obrazie zdaje ujawniać z
mocą – przyznam się, że dla mnie – proroczą. W istocie niczego tu nie brakuje.
Struktura rzeczywista świata jest w tym przedstawieniu do końca przedstawiona,
i taka niewzruszona znajduje pełny wyraz dzięki scenografii w obrazie, który
mamy przed sobą. Gdzie my na widowni, jak pasażerowie z tylnego siedzenia, mamy
przed sobą na scenie ożebrowaną i zwężająca się cylindrycznie daleko w głąb
sceny konstrukcję przedniego członu – tunelu. I tam daleko nieruchomy,
zamykający ten tunel, i momentami lekko jakby pulsujący, mały okrąg ostrej,
palącej czerwieni, co momentami zdaje się nawet pulsować. I jest tak, jakbyśmy,
i tu na widowni, byli temu spotkaniu tam bardzo daleko – na pewno przeznaczeni,
i nawet więcej, bo już tym jakoś dotknięci. Trudno tego nie odebrać jako
ostatnie kończące dopowiedzenie Chóru, który może już zamilknąć – a my już
wolno z teatru wychodzić; wcale jednak nie tacy pewni, że to dla nas
definitywnie się skończyło.
dramatycznej mocy, czy dopowiedzenia sytuacji jaką widzimy na scenie. To celna,
znakomita, scenografia Karoliny Fandrejewskiej dopełnia całości teatralnego
obrazu, powiedziałbym nawet, że wizji jaka się w tym obrazie zdaje ujawniać z
mocą – przyznam się, że dla mnie – proroczą. W istocie niczego tu nie brakuje.
Struktura rzeczywista świata jest w tym przedstawieniu do końca przedstawiona,
i taka niewzruszona znajduje pełny wyraz dzięki scenografii w obrazie, który
mamy przed sobą. Gdzie my na widowni, jak pasażerowie z tylnego siedzenia, mamy
przed sobą na scenie ożebrowaną i zwężająca się cylindrycznie daleko w głąb
sceny konstrukcję przedniego członu – tunelu. I tam daleko nieruchomy,
zamykający ten tunel, i momentami lekko jakby pulsujący, mały okrąg ostrej,
palącej czerwieni, co momentami zdaje się nawet pulsować. I jest tak, jakbyśmy,
i tu na widowni, byli temu spotkaniu tam bardzo daleko – na pewno przeznaczeni,
i nawet więcej, bo już tym jakoś dotknięci. Trudno tego nie odebrać jako
ostatnie kończące dopowiedzenie Chóru, który może już zamilknąć – a my już
wolno z teatru wychodzić; wcale jednak nie tacy pewni, że to dla nas
definitywnie się skończyło.
Teatr Polski w Poznaniu:
„Trojanki” Eurypidesa
„Trojanki” Eurypidesa
Przekład: Zygmunt Węclewski (W spektaklu wykorzystano również
fragmenty „Trojanek wg. Eurypidesa” Jeana Paula Sartre’a w przekładzie Jerzego
Lisowskiego)
fragmenty „Trojanek wg. Eurypidesa” Jeana Paula Sartre’a w przekładzie Jerzego
Lisowskiego)
Reżyseria: Kamila Michalak
Dramaturgia: Barbara Klicka
Scenografia: Karolina Fandrejewska
Kierownictwo muzyczne: Liliana Krych
Muzyka: Marta Śniady
Ruch sceniczny: Aurora Lubos
Reżyseria świateł: Paulina Góral
Premiera: 4 marca 2016
Andrzej Górny