Wydaje się, że w porządku – przynajmniej o tym świadczą
reakcje publiczności. Mnie jednak nie podobało się do końca. Dlaczego?




















„Nocny Kochanek” na Woodstocku. Zdjęcie pochodzi z zespołowej strony internetowej. 
                Chyba o to chodzi, że wokalista „Nocnego Kochanka”
śpiewał po polsku, co w moim przypadku – miłośniczki języka ojczystego w
piosenkach, która cieszyła się na pierwszy w życiu polskojęzyczny koncert metalowy
– jest co najmniej dziwne, bo uważam teraz, że metal powinien być śpiewany wyłącznie
po angielsku. Zacznijmy jednak od początku:
                Koncert miał zacząć się planowo o godz. 19.00 i
zaczął się o 19.04 – chwała organizatorom za terminowość. Pierwszy zespół (było
ich w sumie trzy, a że to mój drugi w życiu koncert metalowy i na tym pierwszym
też śpiewały trzy, zapytam: czy to metalowa norma, że występują wspólnie trzy kapele?).
               Tak więc, zespół nr 1 był grupą
zagraniczną. Nie do końca wyczaiłam skąd (chyba z Czech lub ze Słowacji, nikt
ich nie zapowiadał – minus dla organizatorów), ale śpiewali (tzn. jeden
wokalista śpiewał) po angielsku. Używali (on jeden używał) przy tym growlingu (czy
też growlu – przynajmniej tak podają
niektóre źródła), jak to metalowcy mają w zwyczaju. Jednak w sumie ten zespół
grający zwykły przedgwiazdorski support podobał mi się najbardziej, czego nie
mogę powiedzieć o publiczności. Ona wyrażała wręcz niechęć i pod sceną było po
prostu pusto. Raz tylko jakiś łysy facet podszedł do wokalisty i zaczął tańczyć
swój taniec pogo, jednocześnie zachęcając innych do włączenia się w jego ruchy,
ale na nic to się nie zdało i po chwili łysy wrócił pod ścianę. Zrobił to,
pomimo tego, że zespół, który grał
w Poznaniu już
piąty raz,
zachęcał ludzi do zabawy i powtarzał im
często dość: people, enjoy it.
                Drugim
supportem przed „Nocnym Kochankiem”
był wrocławski zespół „Mescalero” z blondwłosą wokalistką, która przypominała
mi trochę ,pomimo tych włosów koloru blond, rockową czarnowłosą Anję Orthodox z zespołu „Closterkeller”. Zwłaszcza, że oprócz paru swoich polskojęzycznych metalowych
kawałków znanych nieco publiczności („Mescalero” lubią się z Poznaniem), grupa
wykonała niemałą ilość powszechnie lubianych rockowych anglojęzycznych coverów,
które kojarzą chyba wszyscy. Jeden z nich pochodził nawet z filmu „Dirty
Dancing”. Dodam jeszcze, że pierwszy raz widziałam metalową wokalistkę, która
rzucała głową w rytm swoich utworów, jak to metalowcy mają w zwyczaju, ale
przyznać muszę, że kobieta potrząsająca głową wygląda prawie naturalnie, czego powiedzieć
nie można o facetach. Co wydaje mi się tu warte podkreślenia – jeden z
gitarzystów „Mescalero” generalnie miał krótkie włosy, ale na samym czubku
głowy był taki kawałek nieco wydłużonych – chociaż może włos o długości 2, 3 cm
wcale długi nie jest, to jeśli zestawi się go z resztą wygoloną na jakiś 1 mm,
wydaje nam się znaczny – którymi rzucał tak, jakby je miał do pasa. Może właśnie
zmienił fryzurę? A może nie?
                W
końcu przyszła pora na „Nocnego Kochanka”. Przede wszystkim przerwa przed
występem zespołu była trochę długawa – muzycy bardzo starannie ustawiali
instrumenty i zawieszali swój baner (przedtem na scenie wisiał cały czas plakat grupy „Mescalero”, nawet przy pierwszym anglojęzycznym zespole zagranicznym). W
końcu zniecierpliwiona publiczność zaczęła głośno skandować rytmicznie imię Andrzej,
Andrzej… i wywołała „Nocnego Kochanka” na scenę (dziwne to, bo ich wokalista
nazywa się
Krzysztof Sokołowski ). Zaczęli spokojnie
po angielsku, jeśli w przypadku metalu można mówić o spokoju, ale potem były
piosenki polskojęzyczne – własne zespołu – i było coraz gorzej. Dlaczego?
              Ponieważ growling i tyle. To wszystko właściwie. Przypomnę, że
jest to
technika wokalna znana z bardziej ekstremalnych odmian muzyki metalowej, w której śpiewa się korzystając z fałd przedsionkowych (służących normalnie do odkrztuszania). Robi się tak,
ponieważ nie można używać tylko gardła, bo spowodowałoby to takie zmęczenie 
więzadeł głosowych, że nie można było by w ogóle mówić. Jednak bardzo trudno jest zrozumieć
wtedy wokalistę – g
rowling, wbrew pozorom, jest trudną techniką i
osiągnięcie perfekcji jest czasochłonne, czasami wręcz niemożliwe. Metalowi
wokaliści z reguły nie umieją tego do końca i dlatego najczęściej słuchając  ich utworów rozumie
się piąte przez dziesiąte. Jeśli to piąte przez dziesiąte jest po angielsku,
dla mnie jeszcze może być – taką anglistką nie jestem, żeby rozumieć od razu wszystko
co usłyszę wyśpiewywane przez wokalistę, każdego wokalistę, mogę więc nawet założyć,
że części nie zrozumiem. Jeżeli jednak mamy polski tekst, to dla kogoś, kto
wsłuchuje się w słowa piosenek i jest ich wielkim entuzjastą, na koncercie robi
się niewesoło, gdyż zbyt dużo jest tutaj nienaturalności. Pamiętam, że w moim wywiadzie  metalowym któryś z muzyków zespołu „Seven
Sages” mówił, że metal powstał w krajach i kulturze anglojęzycznej, więc
powinien po angielsku być. Nie za bardzo się z nim zgadzałam, ale świętą rację
miał, więc powtórzę raz jeszcze: metal 
jest muzyką anglojęzyczną. I kropka.
Natalia Mikołajska