U nich znowu to samo.
Kiedy Grabarczyk
buja na chwiejnych witkach,
jak za dotknięciem różyczki,
bez względu na aurę,
rozpętuje burzę.
Grzmoty z ulewą,
przygaszają
rozżarzone przed laty ognisko.
Gdyby rozważniej ważył słowa,
nie musiałaby burczeć,
na kolejną wagę do kitu.
– Kto widział,
żeby takie badziewia
z tak daleka sprowadzać!
Niekontrolowany nadmiar,
równa się zawał.
Tak czy inaczej,
czeka ją to samo.
Grabarczykowa grabi liście,
Grabarczyk zagrabia wszystko,
co da się przełożyć na…
Ot – taka wspólność
majątkowa.
Aldona Latosik