„Baba-Dziwo” Marii Pawlikowskiej-Jasnorzewskiej w reżyserii Marii Kwiecień w Teatrze Nowym w Poznaniu oczyma Andrzeja Górnego.

Fot. Jakub Wittchen

Można by powiedzieć, że mamy przed sobą dramatyczną opowieść o procesie podporządkowywania się społeczeństwa władzy, i do czego to, prędzej czy później, nieuchronnie prowadzi. Autorka odnosi ją do konkretnego momentu historii. Wiadomo dobrze, jak się to wtedy strasznie skończyło; wystarczy zajrzeć do podręcznika historii Europy XX wieku. Natomiast dzisiaj ciągle ciekawa dla nas, i bardzo istotna, jest wiedza jak sam ten proces bez końcowej fazy przebiega po obu stronach: społeczeństwa i władzy. „Baba-Dziwo” służy przykładem, bo, wiadomo, sam proces podporządkowywania pojawia się od czasu do czasu na nowo, tyle że w różnym natężeniu, choć bez finału, jaki w historii już zapisany. Czasem przychodzi pokusa, aby proces ten pogłębić, zręcznie go maskując. Czasem, kiedy społeczeństwu za bardzo szkodzi, powstaje z kolei problem, jak się wycofać, i czy to w ogóle jeszcze możliwe. Myślę, że w tym momencie trzeba wrócić do realizacji „Baby-Dziwo w Teatrze Nowym w adaptacji i reżyserii Marii Kwiecień, która nie ograniczyła się jednak do dwóch scenicznych przestrzeni dziania się rzeczywistości, jakimi jest społeczność ludzka i władza. Uruchomiła trzecią – rzeczywistość bardzo osobną, a stanowi ją Ciało ludzkie ze swoją własną przestrzenią życia, wystarczają, by spełniało się w samotnej swej obecności. A więc ciało właściwie wolne, wykrzyknęlibyśmy, nie bardzo wierząc jednak, że to możliwe! My przecież we własnym życiu nie widzimy ciała jako czegoś absolutnie osobnego i dlatego mówimy: nasze ciało, traktując je jako rodzaj sprawnego narządu przypisanego naszemu „Ja”, i tyle; oczywiście, uznając jedynie, niezbędnego pośrednika jakim jest mózg.

Zatem na scenie mamy Ciało pisane z dużej litery (przeistacza się w nie Oliwia Nazimek) wyłącznie w glorii swego własnego jestestwa, świadczące o sobie tylko gestyką swych swobodnych poruszeń, wyzwolonych od jakichś koniecznych znaczeń, co w przestrzeni społecznej, czy dla nas widzów, nie składa się w coś zrozumiałego, lecz jest ciągle czymś nieoczekiwanym, świadcząc jedynie – o absolutnej wolności Ciała! Tak bardzo jest ono wolne, że pozostaje w przestrzeni społecznej nieczytelne, i tym samym nieużyteczne. Widzimy je też za szkłem, jak w akwarium, po prostu to świat osobnego życia, naprawdę wyzwolonego spod kurateli człowieka. Czasem ktoś przystanie rzuci nań spojrzenie odruchowej ciekawości, a może i trochę więcej poświęci temu swojego czasu, i idzie dalej, bo nic mu po takiej absolutnej wolności. Tak, powiemy, i idziemy swoją drogą, drogą normalnego ludzkiego życia, czyli w społecznej przestrzeni, gdzie nikt nie jest sam, ale za wszelką cenę usiłuje jednak wykroić należny kawałek swojego życia, swoich tylko decyzji, i swoich tylko spraw. Inaczej mówiąc, postępowania nacelowanego na własny wyłącznie interes, na najróżniejsze zachcenia człowieka, – i to właśnie z tej wspólnej przestrzeni, a nie gdzieś na osobności, jak to może udaje się owemu rzeczywiście samotnemu Ciału. (O takiej sytuacji dla siebie moglibyśmy tylko marzyć!) A ludziom, jak widzimy w pierwszej części przedstawienia nie udaje się być sobą i jednocześnie częścią społecznej przestrzeni, i to właśnie ze względu na tę fundamentalną sprzeczność, że chcemy być w przestrzeni społecznej, czy wręcz musimy, i ciało nasze, choć uwięzione przez mózg też nie daje nam spokoju, wymaga od nas swego.

Fot. Jakub Wittchen

W pierwszej części przedstawienia mamy tę społeczną przestrzeń oddaną nam niczym pod mikroskop. Widzimy jak odpowiednio dobrane inicjatywy władzy powodują, narastanie sprzecznych interesów, i pojawianie się wręcz ostrych podziałów w przestrzeni społecznej między ludźmi i wtedy w konsekwencji słabnie nasza pozycja i w perspektywie pomnażają się niteczki nowych zależności od władzy. Niekiedy wygląda to tak jakby podziały narastały wręcz mimowiednie. I tak, Agatika (Agnieszka Różańska), zwolenniczka wielodzietności, osoba w zasadzie niekonfliktowa – bo na przykład chciałaby pomóc innej bardzo jeszcze młodej i sympatycznej Ninice (Karolina Głąb), co nie ma najmniejszej ochoty na rodzenie – popada jednak sama w konflikt, bo potrzebuje dodatkowego pokoju dla swych kolejnych maleństw. Przy okazji staje się to dodatkowym przyczynkiem do niezgody w małżeństwie twórców, którzy muszą wielodzietnej matce oddać pokój. On, Norman (Janusz Andrzejewski), od dość dawna nie widziany dobrze przez władzę, za bardzo nie chce tego pogłębiać i dlatego nie przeciwstawia się temu, podczas gdy status wolnej twórczyni, jego żony Petry (Gabriela Frycz), domaga się od niej ciągle nowych dowodów, by utwierdzać się w swej w oczywistej dla niej niezależności, że jej postawa jest coś warta. Po prostu twardego osadzenia ludzi w ich osobistych, własnych tylko relacjach brak; nie mają należnego wsparcia z zewnątrz. I widzimy tu, że władza tylko czeka na właściwy moment, by ze swymi regulacjami wkroczyć w społeczną przestrzeń, jak się to mówi, z troską o całość.

Fot. Jakub Wittchen

Oto w Święto Narodowe tej wielkiej jedności wszystkiego (przestrzeni społecznej i władzy) Valida Wielka kroczy ulicami, a Kołopuk (Ildefons Stachowiak) zatroskany nagle o swoją pracownię malarską i przyszłe wernisaże, aby nie znaleźć się poza tym, co jest dla niego racją bytu i sensem życia, rzuca kwiat przez okno. I to wystarczy, ujawnia się oto, można by powiedzieć, niewymuszona jedność przestrzeni społecznej i władzy, a przecież wiemy, motywacja Kołopuka pod presją możliwej przyszłości zrodziła się w nim taka! Jest już dla nas jasne, nic innego nie może się dziać tylko spełnianie się tej jedności bez względu nawet na zasady jakim chciałoby się być wiernym. – I to jest niejako wstęp do ostatniej, rzeczywiście, wyjątkowej część przedstawienia, przede wszystkim dzięki kreacji Mariusza Puchalskiego w roli Validy Wielkiej, ale także towarzyszącej jej nawet w czynieniu najgorszego, czego zapragnie i realizuje – służebnej Leliki (Dorota Abbe). Niezwykła ich rozmowa w półmroku, kiedy coraz bliżej im do siebie, bo ich bliskość tak im niezwykle urosła w świecie wyłącznie osobistej i bezwzględnej władzy Validy, którą Lelika wiernie i posłusznie jako wykonawca jej woli współtworzy. A ich zaufanie i bliskość ma, rzekłbym, nieomal fundamentalne wsparcie także w fizycznej brzydocie, w której nawet mogłyby ze sobą rywalizować, gdyby nie to, że dla obu jest szczególnym fundamentem bezspornej pewności i wzajemnego zaufania przy pełnej świadomości jednak, że gdzieś ta ich obu wspólnota brzydoty przestaje obowiązywać, bo jedna z nich jest tylko Validą Wielką, a druga najbrzydszą istotą jaka na świecie istnieje, choć przy tym wyróżniona do szczególnej mocy sprawczej jakiej Valida jej udziela. Ta dziwna szczególna gra decyduje o ich tak wyjątkowej relacji, umacnia je obie we własnej determinacji i zdecydowaniu wobec rzeczywistości, w której żyją i której niejako rewanżują się za swą brzydotę, a więc i absolutną samotność we wszystkich wymiarach swego życia. Jest w Validzie dzięki temu coś jeszcze bardziej bezwzględnego niż nienawiść wobec ludzi i świata, co nie załamie jej nawet, kiedy będzie musiała umrzeć. To pogarda wręcz niezmierzona w swym wymiarze, w swej potędze. To ona jest najpotężniejszą wręcz mocą Validy Wielkiej w relacji ze światem i z ludźmi, którzy będą żyli, nawet kiedy jej już nie będzie. Tak więc pogarda wobec wszystkiego i siebie samej, udziela jej siły i ubezpiecza ją na swój sposób, nawet wobec własnej śmierci, a nie tylko wobec racji innych czy wręcz społeczeństwa, którym rządzi. Pogarda to jej broń ponad wszystko , ponad wszelkie argumenty, nawet ponad nienawiść, której – można tak powiedzieć – z natury rzeczy brakuje jakby ostatniego słowa, żeby była swoistą pełnią. To tylko pogarda, która pozwalała Validzie niszczyć czy zabijać innych, kiedy rządziła – i jest jej bronią osobistą ponad wszystko – w końcu pozwala innym dopaść ją samą, wręcz za jej zgodą, jej akceptacją; nie ukrywa tego w swej ostatecznej, dlatego szyderczej postawie wobec wszystkiego.

Fot. Jakub Wittchen

Teatr Nowy im. Tadeusza Łomnickiego w Poznaniu: „Baba-Dziwo”, Maria Pawlikowska-Jasnorzewska.

adaptacja, reżyseria – Maria Kwiecień

scenografia, światła, video: Mirek Kaczmarek

muzyka: Michał Siwak

ruch sceniczny: Gryf

inspicjent: Józef Piechowiak

asystent scenografa: Krystian Szymczak

prowadzenie świateł: Krzysztof Wasielewski

realizacja dźwięku: Sławomir Wawrzyniak

premiera: 25 maj 2018r., Scena Nowa

Andrzej Górny