W minioną sobotę w poznańskim World Trade Center wystąpił Chris Jagger z zespołem, brat tego „troszkę” słynniejszego Micka.

Fot. Hieronim Dymalski

I choć sala na pięterku w World Trade Center nie została wypełniona po brzegi, to i tak zgromadziła przynajmniej jeszcze raz tylu ludzi, co niedawny bydgoski występ Magnum. Inna sprawa, że dobrą jedną czwartą stanowiły zaproszenia.

Kilka wpadek organizacyjno-technicznych nie zakłóciło przyzwoitego obrazu całości, za co zresztą trzymałem kciuki od samego początku.

Magia nazwiska głównej gwiazdy uczyniła swoje, bo przesz nikt mi nie wmówi, że w Poznaniu mamy tylu wielbicieli country/folk/na pół-rockowego grania. Jeśli tak, to serdecznie zachęcam pójść za ciosem i częściej sięgać po korzenne amerykańskie, jak i wyspiarskie granie. Tamtejszy folk jest przecudowny.

Jagger zabrał ze sobą gitarę akustyczną oraz harmonijkę, a także parkę sprawnych muzyków: akordeonistę Charliego Harta oraz srebrnowłosą skrzypaczkę Eliet Mackrell. Przy czym dodam, że ekipa Jaggera nie bywa sztywno przywiązana do swych głównych instrumentów, albowiem Charlie zagrał także na instrumentach klawiszowych oraz skrzypcach, a Eliet dodatkowo na mandolinie oraz fleciku.

Fot. Hieronim Dymalski

Ich pełna polotu żywiołowa muzyka, zdecydowanie nafaszerowana country/folkowymi akcentami, miewa czasem wspólne ścieżki z rock’n’rollem, rzadziej z balladą, choć i taki fragment w którymś momencie się nawinął. Chris nieźle śpiewa, jego „orkiestra” idzie mu w sukurs, choć matka natura poskąpiła Chrisowi „tego czegoś”, przez co nietrudno uświadomić sobie, dlaczego starszy Mick zawojował świat, by jego mniej „urodziwemu” bratu przypisać jedynie marginalną rolę w okowach showbuisnessu. Dlatego niewiele dopomógł mu w karierze udział w nagraniu płyty Erica Claptona „No Reason To Cry” (gdzie sobie pośpiewał chórki), czy nawet zaproszenie na własne albumy wspomnianego Micka, bądź Davida Gilmoura. Ale robi swoje. Gra muzykę odległą od Stonesowskiej retoryki, więc nikt mu nie zarzuci bratczynego wazeliniarstwa.

Obecnie Chris Jagger objeżdża Polskę, pod hasłem: „Chris Jagger Acoustic Trio – Polish Tour 2018”. Na poznańskim plakacie reklamującym wczorajszy koncert, słowo „acoustic” zastąpiono „accustic”. Niby chochlik drukarski, lecz utwierdza mnie o przywróceniu zecerów.

Fot. Hieronim Dymalski

I jeszcze słówko o supportach. Miał być jeden, były dwa. Ten z plakatu, a zwący się Forcom Band, zaproponował dwadzieścia minut repertuaru obcego autorstwa (kompozycje Maanamu, Niebiesko-Czarnych czy Lombardu), i jak sam szef całego tego przedsięwzięcia – pan grający na instrumentach klawiszowych – przed nastaniem muzyki zapowiedział: jego ekipa jest bandem amatorskim, co naprawdę poprawiło notowania zespołu, nie tylko w moich oczach.

Troszkę więcej koncentracji musiałem wykrzesać z siebie wobec twórczości Pani, którą przytaśtał – za sprawą wspólnego lotu – Chris Jagger. Zdecydowanie zamerykanizowana Polka, o artystycznej ksywce I-Sha-Vii (czy jakoś tak), dała popalić kanonadą akustycznych ballad. Przy czym, do każdej z nich Artystka wygłosiła odpowiednią prelekcję, dzięki czemu wszyscy zgromadzeni błyskawicznie dowiedzieli się o naturze obieżyświatki – nieskrywanej cesze bardzistki.

Wczorajszy koncert zaliczam do kolejnego ciekawego życiowego doświadczenia.

Andrzej Masłowski

Fot. Hieronim Dymalski