Tych dwoje bez domu,
bez dachu nad głową
nocą chłodną pociechy
szukając wzajemnej,
odkryli przypadkiem w
ubóstwie jeszcze młodą
miłość i skarb
płynący (od zawsze) po niebie.
Na skraju lasu
stanęli wpatrzeni w złoty denar
(splatając wzajem
swe chłodne od zimna dłonie)
,
w dumne drzewa
bezlistne i czarne jak heban,
za plecami mając
zalane srebrem błonie.
Złożyli przysięgę o
miłości bezdomnej
(mistrzem celebry
był księżyc zarazem świadkiem),
szepcząc słowa
gorliwie, przeszłości swej pomni,
przyczyn i skutków,
co zawiodły do upadku.
Na przekór biedzie,
która nie chce ogrzewać dusz,
sycąc nikły żar ze
słów w miłosnym obrządku,
pocałunkiem
wzniecając ogień, co przygasł już,
na rozstajach zaczęli
wszystko od początku.
Tych dwoje duchem
prawie martwych dla świata
byli tylko wspomnieniem
i  marą dla siebie.
Spopielałość ust
maznęli kolorem szkarłatu
i zajaśnieli nagle,
jak gwiazdy na niebie.
Przywabieni do życia,
porzuciwszy zgubne
narowy, weszli w nową
obiecującą krainę
porzucili niwę
nieprzyjazną, bezludną
ona rzuciła zioło, on
zaś butelczynę.
————————————————
Piszę balladę bo-m
słowa manipulator
za namową księżyca,
on tą legendę widział
i nawiedzony malarz –
scenerii kreator,
i tych dwoje, co
rozkwitli pod miłości wpływem.
Zofia Szydzik
Elbląg, lipiec 2013
Tekst ballady inspirowany obrazem „Pełnia nad lasem”
autorstwa Justyny Kopani