Są takie wieczory
ocieplone pamięcią
mimo chłodu zza okna
i luny z poświatą.
Na bezlistnych
witkach szaławiła gra scherzo,
pod powieką droga
kręta, łąka i kwiaty…
Biegnąc sycę oczy
widokiem pełnym woni
pomiędzy łanem pszenicy,
a koniczyną.
Włosy rozwiewa zefir,
przygładzam je dłonią.
Od lasu wiatr niesie
zapach dzikiej jeżyny.
W krajobraz znajomy
wchodzę lekka i boso.
Majaczy już parkan,
za nim sadek, jabłonie
i słyszę wołanie (ukochany
tembr głosu)
,
i wzrokiem omiatam postać.
Spieszę do domu…
Wtulam się w kosz
ramion i słów już nie potrzeba,
tylko uścisku
ciepłych, spracowanych dłoni.
Pod stopami ziemia,
nad głową błękit nieba
i łaskoczący kosmyk z
babcinej siwej skroni.
Zofia Szydzik
Elbląg, luty2016