RARYTASY Z ZAKURZONEJ GRAJĄCEJ SZAFY
Jak to często bywa,
antagonizmy pomiędzy dwoma wielkimi osobowościami powodują koniec współpracy.
Tak też było w relacjach między Ritchie Blackmorem a Jonem Lordem. Był rok
1975. Blackmore właśnie podjął decyzję o odejściu z grupy Deep Purple. Dla
sympatyków tego zespołu kończyła się właśnie jakaś muzyczna epoka. Ale też
nasuwało się pytanie – co dalej będzie z Głęboką Purpurą? I co z Ritchiem?
Historia pokazała, że i chłopaki z Deep Purple poradzili sobie bez kluczowego
gitarzysty, tak jak i on poradził sobie bez kolegów z zespołu.
antagonizmy pomiędzy dwoma wielkimi osobowościami powodują koniec współpracy.
Tak też było w relacjach między Ritchie Blackmorem a Jonem Lordem. Był rok
1975. Blackmore właśnie podjął decyzję o odejściu z grupy Deep Purple. Dla
sympatyków tego zespołu kończyła się właśnie jakaś muzyczna epoka. Ale też
nasuwało się pytanie – co dalej będzie z Głęboką Purpurą? I co z Ritchiem?
Historia pokazała, że i chłopaki z Deep Purple poradzili sobie bez kluczowego
gitarzysty, tak jak i on poradził sobie bez kolegów z zespołu.
W tym samym 1975 roku Ritchie Blackmore założył nowy zespół o
nazwie Ritchie Blackmore’s Rainbow. W maju tego samego roku ukazał się
debiutancki album o mało odkrywczym tytule „Ritchie Blackmore’s Rainbow”. Tytuł
płyty może nie powalał z nóg, ale muzyka już tak. Wszystko zaczyna się od
mocnego akcentu pod tytułem „Man On the Silver Mountain”. To jeden z
najbardziej rozpoznawalnych fragmentów na tej płycie. No może za wyjątkiem
niezwykle urodziwej ballady „Catch The Rainbow”, zamykającej pierwszą stronę
winylowej wersji tego krążka.
nazwie Ritchie Blackmore’s Rainbow. W maju tego samego roku ukazał się
debiutancki album o mało odkrywczym tytule „Ritchie Blackmore’s Rainbow”. Tytuł
płyty może nie powalał z nóg, ale muzyka już tak. Wszystko zaczyna się od
mocnego akcentu pod tytułem „Man On the Silver Mountain”. To jeden z
najbardziej rozpoznawalnych fragmentów na tej płycie. No może za wyjątkiem
niezwykle urodziwej ballady „Catch The Rainbow”, zamykającej pierwszą stronę
winylowej wersji tego krążka.
Jest na tym wydawnictwie i inna zacna ballada, „The Temple Of
The King”, nie mająca szczęścia do stacji radiowych. Może to i dobrze, bo
słuchając po latach tej płyty odkrywany ją niczym talizman. Generalnie na tej
płycie dominuje ostre rockowe granie z dominującą gitarą Ritchiego Blackmore’a.
Ale równie ważny jest tu wokal Ronniego James Dio. To facet o nietuzinkowym
głosie, którego wokalne popisy powodowały pękanie wszystkiego co szklane. Po
prostu głos jak dzwon.
The King”, nie mająca szczęścia do stacji radiowych. Może to i dobrze, bo
słuchając po latach tej płyty odkrywany ją niczym talizman. Generalnie na tej
płycie dominuje ostre rockowe granie z dominującą gitarą Ritchiego Blackmore’a.
Ale równie ważny jest tu wokal Ronniego James Dio. To facet o nietuzinkowym
głosie, którego wokalne popisy powodowały pękanie wszystkiego co szklane. Po
prostu głos jak dzwon.
Z historycznego punktu widzenia dodać trzeba, że skład grupy
na tym albumie uzupełniali Mickey Lee Soule na instrumentach klawiszowych,
Craig Gruber na gitarze basowej i Gary Driscoll na perkusji. Był to ich jedyny
udział w ramach projektu Rainbow. Na kolejnych albumach ich miejsce zajęli już
inni muzycy. Debiutancki album Blackmore’a to nadal kawał dobrej, rockowej
muzyki. Dla starszych i dla młodszych.
na tym albumie uzupełniali Mickey Lee Soule na instrumentach klawiszowych,
Craig Gruber na gitarze basowej i Gary Driscoll na perkusji. Był to ich jedyny
udział w ramach projektu Rainbow. Na kolejnych albumach ich miejsce zajęli już
inni muzycy. Debiutancki album Blackmore’a to nadal kawał dobrej, rockowej
muzyki. Dla starszych i dla młodszych.
Jacek Liersch