„Moi mistrzowie” – tak zatytułował swój program Jan Ptaszyn
Wróblewski. Koncert odbył się po przesłuchaniach drugiej edycji konkursu dla
młodych jazzmanów „Blue Note Jazz Competition”. Jurorzy: Krzesimir Dębski,
Zbigniew Wrombel i Dionizy Piątkowski mieli trudny wybór laureata, bo poziom
był niezwykle wysoki, rozdzielono więc wiele nagród. O konkursie i adeptach
sceny jazzowej warto opowiedzieć jeszcze przy innej okazji. Taka wkrótce
nastąpi, bowiem gospodarz Leszek Łuczak zapowiedział wydanie przez klub płyty z
konkursowymi popisami.

Program mistrzowskiego sekstetu Jana Ptaszyna Wróblewskiego
nie wątpliwie był nagrodą dla uczestników konkursu i licznie zgromadzonej
publiczności. Można by udać się w sentymentalną podróż po jazzowej klasyce,
polskiej i światowej, gdyby nie w sąsiedztwie trwający koncert metalowców. Wiem
nie od dziś, że głuchota jest chorobą zawodową wykonawców i publiczności tego
gatunku, ale tym razem wsparła ją głupota zarządców CK Zamek.  Przypomnę, że od 18 lat działający klub Blue
Note w pomieszczeniach dawnej kotłowni, jest miejscem unikalnym nie tylko w
skali ogólnopolskiej, ale i europejskiej. O Blue Note słyszeli w Berlinie i
Paryżu, bywają tam goście i z Ameryki, a o CK Zamek nie słyszał w świecie nikt.
Klub miłośników elektronarzędzi może i przynosi doraźne zyski, ale z kulturą
nie ma to nic wspólnego.
Ptaszyn wystąpił już po raz czwarty w Blue Note, po raz
pierwszy na otwarciu, a w tym roku kończy 80 lat. W nowym sekstecie występują
trzy pokolenia, choć zespół nowy, to skład współpracujący już kilka lat. Tworzą
go; Henryk Miśkiewicz – saksofony, Robert Majewski – trąbka, Wojciech Niedziela
– fortepian, Piotr Kubiszyn – kontrabas, Marcin Jar – perkusja i lider na
saksofonach. Sekstet brzmi jak mała orkiestra, co jest niewątpliwie zasługą
lidera aranżera, który potrafi zaproponować takie rozwiązania, które wydobywają
potęgę sekcji dętej.
Pora wyjaśnić, kim byli mistrzowie Jana Ptaszyna
Wróblewskiego, to Komeda, Kurylewicz i Trzaskowski i pewien XIX wieczny klasyk
polski. Zdziwi się czytelnik i powie, jacy to mistrzowie, to starzy kumple
lidera. Owszem, ale te role się nie wykluczają, a w jazzie wręcz odwrotnie.
Krzysztof Komeda pisał pomysłowe, zwarte tematy, dopracowane w każdym
szczególe, niedające swobody aranżerowi, ale pozostawiał przestrzeń dla
włączenia improwizacji. Przypomnieli temat „Astigmattic”, wyraźnie podzielony
na powtarzany temat i części improwizowane, ale nie do końca. W pięciu
częściach wpleciono dwa tematy z innych kompozycji Komedy w formie
improwizowanych wariacji. Klasyczny temat nie słusznie opisywany, jako temat z
filmu „Dwaj ludzie z szafą”, „Moja ballada” to debiutancka kompozycja Komedy. W
latach pięćdziesiątych „Kwintet poznański” Komedy specjalizował się w
propagowaniu klasycznych kompozycji ówczesnej awangardy amerykańskiej. Kiedy
muzycy dojrzeli, postanowili odejść od naśladownictwa i stworzyć własny
repertuar. „Moja ballada” to klasyczna kompozycja nawiązująca do standardów
jazzowych, czas eksperymentów dopiero nadejdzie, ale jej zaletą jest to, że daje
nieograniczone możliwości muzykom pokazania improwizatorskich talentów.
Andrzej Kurylewicz zaczynał od próby przeniesienia
amerykańskiej klasyki jazzowej na grunt polski. Jak przypomniał Ptaszyn jego
słowa, że nie ma co kombinować, tylko trzeba się nauczyć porządnie grać.
Niepostrzeżenie w swojej twórczości wprowadzał własne, oryginalne pomysły i
odwoływał się do rodzimej klasyki. Klasyczne standardy jazzowe nie są tak
bogate harmonicznie, jak kompozycje Kurylewicza. Niestety w tej części nie
zaprezentowali żadnej kompozycji mistrza Kurylewicza, bo zabronili tego
spadkobiercy kompozytora. Mam wrażenie nie od dziś, że spadkobiercy pod
pretekstem dbałości i ochrony spuścizny, mszczą się na artystach, ograniczając
propagowanie ich dorobku. W zastępstwie sekstet zagrał standardy Georga
Sherninga, twórcy wielu standardów i genialnego aranżera, którego obaj Ptaszyn
i Kurylewicz wyjątkowo cenili.

Trzeci mistrz Andrzej Trzaskowski, wybitny pianista, aranżer,
lider dużych orkiestr jazzowych. Kiedyś jazz grano na bogato, ale jakoś
ekonomia zredukowała składy. Z konieczności sekstet wykonał w skromniejszej
obsadzie kompozycje „Visio”. Introdukcja w stylu free-jazzowym poprzedzała
klasyczny temat swingowy, dedykowany dla dużej orkiestry, ale to nie koniec
niespodzianek, bo po nim wkracza kolejny temat, tym razem modernistyczny.
Kompozycje Trzaskowskiego pozwalają na pokazanie wirtuozerskich możliwości
popisów, ale i wymagają niezwykłej dyscypliny i biegłości technicznej. Nie są
często przypominane, bo na zmiennych tempach i harmonii niejeden zespół poległ.
W pewnym sensie znakiem firmowym wszystkich formacji, którymi dowodził Ptaszyn
jest idealne wyważenie proporcji  w
radosnym i swobodnym improwizowaniu z pomysłowymi aranżacjami, czasem
zaskakującymi i złożonymi, ale wydobywającymi walory tematów. Jeśil ktoś
potrafi przerobić bluesa na walczyk, albo bossanovę, to tylko Ptaszyn.
Z Kompozycją „Visio” wiąże się pewna anegdotka. Prowadzone
przez Andrzeja Trzaskowskiego „Studio jazzowe Polskiego Radia” zaproszono do
telewizji, gdzie dowiedział się, że liczy się przede wszystkim obraz. W
telewizji od tamtych lat nic się nie zmieniło, zwłaszcza piosenkarki obowiązuje
dewiza; co nie dośpiewa, to „dowygląda”. Niewątpliwie popisy trębaczy,
puzonistów i saksofonistów były gratką dla telewizyjnych operatorów.
W ostatniej części Jan Ptaszyn Wróblewski przypomniał o mniej
znanej roli, kompozytora filmowego. Przyznał, że o ile trafiały się udane
ilustracje filmowe i kompozycje, to często do nieudanych filmów. Sekstet zagrał
temat „Driving”, jak sam tytuł sugeruje, motoryczny, skrzący się pomysłami,
przeplatany brawurowymi solówkami, idealny temat koncertowy, który jednak
całkowicie się odkleił od taśmy filmowej.
Pora wyjaśnić, kim jest ów klasyk polskiej muzyki
romantycznej. Najwięcej opracowań jazzowych doczekał się Chopin, a jakoś
zapomniano o Moniuszce. Moniuszko nie był wybitnym kompozytorem, słabo radził
sobie z dużymi formami i orkiestracją, miał jednak wielki talent do pisania
śpiewnych tematów, osadzonych w polskiej kulturze ludowej, co cenili romantycy,
a dla współczesnych muzyków dają pole do popisu, inwencji w interpretacji i
aranżacji. Dlatego sekstet Ptaszyna na koniec zaprezentował jazzową suitę
impresji na moniuszkowskie tematy operowe.
Tak prezentował się klasyk jazzu w trzech odsłonach z
dodatkiem klasyka narodowego.
  
Andrzej Wilowski