Relacja z koncertu „Buried alive In the blues” w
wykonaniu Natalii Sikory i zespołu „Voo Doo Dog” poświęconego Janis Joplin w
46. rocznicę śmierci wokalistki.

                Pierwsza
twarz koncertowa to wokalistka Natalia Sikora i zespół „Voo Doo Dogs”, czyli Wojciech
Ruciński – bas, Paweł Stankiewicz i Krzysztof Nowicki – gitary solowe, a także Marek
Kuczyński – perkusja przed koncertem, bo do klubu Blue Note, gdzie koncert się
odbywał (miał zacząć się o 20.00) przybyłam trochę wcześniej, może z pół
godziny, kiedy oni akurat ustawiali swoje instrumenty i mikrofony. Wszyscy byli
w strojach codziennych, a słychać ich było tak, że poważnie zastanawiałam się
nad opuszczeniem klubu. Zwłaszcza, że opóźnienie koncertu było duże (o godz.
20.15 ktoś powiedział: przetrzymują nas,
a o 20.16 jeden z muzyków doniósł sobie jeszcze jedną kartkę – cała scena była
nimi upstrzona). Zauważyć warto, że ludzie zaczęli mu nawet klaskać, tymczasem
on obrócił się na pięcie i wrócił do garderoby. Pomyślałam: zaraz wyjdę. Tym bardziej, że od
początku nie byłam do koncertu przekonana, bo to piosenki po angielsku, a ja
nie lubię za bardzo anglojęzycznych, bo to piosenki Janis Joplin, a to
wokalistka nie z mojego pokolenia, wreszcie, bo to nie są prawdziwe piosenki,
tylko zwykłe covery. Dodam jeszcze, że Natalia Sikora  to zwyciężczyni drugiej edycji programu The Voice of Poland” emitowanego
przez TVP2, a z opiniami telewizyjnymi często się nie zgadzam i w sumie nie
wiem po co sobie bilet kupiłam – może z przekory? Zatem naprawdę
wiele było argumentów przemawiających za moim opuszczeniem Blue Nota, dobrze
jednak, że zostałam. Bogu dzięki, że zostałam.
Bo potem pojawiła się druga twarz
wokalistki – Natalii Sikory – i zespołu – „Voo Doo Dogs” – ta taka  bardziej koncertowa, czyli można by wyrazić
przekonanie, albo raczej przypuszczenie, że prawie Janis Joplin ze swoim
zespołem. Bowiem o 20.25 zapaliły się światła na scenie – dobry był to znak dla
oczekującej, a dodatkowo trochę już nerwowej publiczności – i ostatecznie
koncert zaczął się trochę po 20.30. Natalia zaczęła śpiewać sama, a więc a capella – i stwierdzić tu trzeba, że
ma ona czym śpiewać i robi to bardzo podobnie do oryginału, prawie jak oryginał. Późnej dołączyli do niej muzycy, przy
czym 2 gitary elektryczne miały ze sobą stały kontakt wzrokowy, więc muzycznie
wspaniale na pewno się dopełniały. Jeden z gitarzystów ubrany był w czapeczkę,
co biorąc pod uwagę to, że Natalia występowała boso, wydaje się rzeczą  dziwną. A może dziwna była tu bosa Natalia? Zwłaszcza,
że można do tych jej bosych nóg dodać jeszcze fryzurę (krótki jeżyk blond),
czarne obcisłe legginsy, czarną bluzkę koncertową z dużym dekoltem na plecach (dobranym
specjalnie, bo był tam – tak bym rzekła – gustowny i dość duży tatuaż) i wszystko
to sprawiało, że wyglądała trochę jak topielica. Co prawda bezwłosa topielica,
bo z jeżykiem, ale takie panie przecież też mogą się topić. Tę topiel jakoś
szczególnie łatwo można było sobie wyobrazić, kiedy w scenicznym tańcu Natalia rozprostowywała
ręce i trochę wpadała w drgawki, ale – spokojnie – takie kontrolowane, bo był w
nich dostrzegalny pewien taki artystyczny nieład. Szybko dość, bo po półgodzinie
śpiewania Natalia obwieściła wszem i wobec, że robią przerwę, ale – na szczęście
– nie trwała ona zbyt długo, bo zaledwie jakieś 13 minut
                Po
tym czasie wszyscy – i muzycy i wokalistka – wrócili na scenę z nowymi siłami. Nam
jednak wypada teraz napisać o tych wielu kartkach, którymi najeżona była cała
scena. Były to zapewne zwyczajne setlisty z kolejnością utworów na koncercie, a
każdy muzyk miał przypuszczalnie swoją własną. Chyba nikomu nie przyszło do
głowy, że mogły to być teksty piosenek? Natalia Sikora ma je w sercu, nie musi korzystać
z kartek czy promptera, bo przecież w wywiadach wielokrotnie mówiła, że czuje
jedność z Janis Joplin. Na koniec koncertu słyszeliśmy specjalnie dobraną
piosenka na dobranoc, łagodną i stonowaną, której tytułu jednak nie pamiętam.
                Dodam
jeszcze, że te dwie tytułowe twarze mogą również symbolizować początek i koniec
koncertu. Raczej ciemna i odpychająca facjata początkowa i zachwycająca
końcówka. Chyba, jeśli tylko będzie to możliwe wybiorę się jeszcze raz na
koncert Natalii Sikory, bo naprawdę warto.
Natalia
Mikołajska