W poznańskiej Cafe Dylemat od dwóch
już lat cyklicznie – w ostatni wtorek miesiąca – odbywają się koncertowe Wieczory
Nieobojętne. Może w nich wziąć udział każdy właściwie, jednak po wcześniejszym zaaprobowaniu
i umówieniu się z organizatorem. W ten wtorek gwiazdą wieczoru był – bowiem taka
jest zawsze – duet Rajchel/Kałużny.




















Fot. materiały organizatorów
 Wieczór Nieobojętny zaczął się od wspólnego śpiewania wykonawców i muzyków z publicznością, do którego
zachęcali wspólnymi siłami
Krzysztof Dziuba i Przemek Mazurek – połowa
organizatorów i sił sprawczych imprezy. Tych
spiritus movensów jest jeszcze kilka, bo Wojciech Winiarski I Paweł Głowacki, ale ich akurat w ten
wtorek nie było albo tak zręcznie ukrywali swoją obecność, że nie mogłam ich
dokładnie zlokalizować wśród grypy muzyków przygrywających wokalistom.
Wróćmy jednak do tego początkowego wspólnego
śpiewania: podzielone ono było na dwie części – rozpoczynającą Wieczór i go
kończącą – a cała publiczność otrzymała stosowne kartki z potrzebnymi do
śpiewania tekstami. W przerwie zaśpiewano wspólnie jeszcze jeden utwór Maryli
Rodowicz. Wypada tu teraz dodać, że tradycją Wieczorów Nieobojętnych jest
zamawianie u Przemka Mazurka piosenki, którą pisze on w trakcie imprezy i
wykonuje wraz z którymś z wokalistów, a raczej z wokalitką na jej końcu. Tym
razem – w ramach głosowania, a poddano mu trzy propozycje – wygrała piosenka z
tematem „In vitro”. Pan Przemek poradził sobie z nim idealnie, bo nie dość, że
muzyka była nietuzinkowa, to tekst był genialny, a in vitro stało się w
piosence panem In Vitrem, który znakomicie nadaje się na tatę, jeśli tylko nie
ma innych możliwości.
Teraz należy się cofnąć – piosenka o In Vitrze
grana była przecież, zresztą zgodnie z programem Wieczoru, na jego końcu – wracamy
więc do początku. Na scenie występowali wszyscy ci, którzy umówili się wcześniej
z organizatorami. Są to ludzie, dla których kształt i wydźwięk wykonywanego
utworu nie jest obojętny, którzy są w niego zaangażowani, przy czym miało się wrażenie, że prawie każdy zna
całą resztę, i  że lubią się wzajemnie –nie
było tam zatem  raczej żadnej rywalizacji.
Tym bardziej, że Przemek Mazurek twierdzi, że
nie chce, żeby te wieczory były jakąś formą ścigania się o to, kto
lepiej zaśpiewał, zagrał, kto ma lepszy wokal.
I tak, śpiewało naprawdę wiele osób, a wszyscy zapowiadani
byli przez Przemysława Mazurka lub Krzysztofa Dziubę (pan Przemek miał przecież
piosenkę do pisania i nie mógł stale wychodzić na scenę) jako starzy znajomi. Przygrywało
im również wielu muzyków. Dosyć ładnie to wychodziło, ale w wielu
przypadkach były to utwory powszechnie znane i lubiane, covery po prostu. Na
dodatek wykonywane były przez totalnych amatorów, jednak mam tu na myśli  raczej tylko wokalistów, bo muzycy chyba wszyscy
już do tej amatorskiej grupy nie należeli. Co się tyczy amatorszczyzny
wokalnej, to kiepska, bo taka raczej wyłącznie szkolna i nie wyćwiczona była tu
dykcja. Zresztą podobne było całe opracowanie emocjonalne utworu – jak z
podstawówki, a chwilami i z przedszkola. Co prawda, z tekstami i kompozycjami
własnymi również mieliśmy do czynienia, ale było ich zaledwie kilka – niestety

w tej chwili prym na koncertach, w telewizji, radiu i wszędzie właściwie wiodą covery.
Druga część Wieczoru zarezerwowana jest
zwykle – jak już wiemy – na koncert jednego wokalisty/muzyka lub całego zespołu.
Tak było i tym razem. D
opiero o godz.
22.00, a może parę minut wcześniej, po kilkuminutowej przerwie technicznej wystąpił
– jak już wiemy – duet Eweliny Rajchel i Piotra Kałużnego. Wspaniały jest ten
duet – wokalistka śpiewa ładnym stonowanym i czystym głosem swoje teksty,
również po angielsku, pianista i aranżer pięknie gra, także solówki na
pianinie. Jednak czy nie było ich za dużo? W każdym utworze pan Piotr szalał na
klawiaturze. Fakt, że pięknie, ale czasami trzeba umiaru… Dodać tu jeszcze należy,
że gdyby dołączyli oni do swojego duetu Rajchel/Kałużny jeszcze inne instrumenty,
na pewno zrobiłoby się o nich głośno, nie tylko w Poznaniu – ich występ bowiem spotkał
się z tak gorącym przyjęciem, że po koncercie domagano się bisów, co pani Ewelina
skomentowała nieśmiałym: Ale my nie
spodziewaliśmy się bisów.
Może jednak oni najlepiej czują się w swoim
towarzystwie i obecność innych muzyków zaburzyłaby tylko proces twórczy?
Natalia Mikołajska