W niedzielę wieczorem, zamiast na
koncert organowy w ramach festiwalu „W Łagodnym Powiewie” – a od jakiegoś już
czasu szaleję na punkcie muzyki organowej, co jest dziwne, bo kiedyś organy były dla
mnie najstraszniejszym instrumentem świata – poszłam na przedpremierę
„Ostatniej rodziny” do kina Muza. I nie żałuję – było bardzo warto!





















Wiem, że nie należy zaczynać od końca, ale ja tak właśnie zrobię. Otóż, sceną
najbardziej mnie poruszającą była scena ostatnia filmu, w której Zdzisław
Beksiński – ojciec rodziny, słynny malarz – zostaje zamordowany, a dokładnie
zadźgany nożem. Strasznie przerażająca i bezsensowna jest ta jego śmierć,
śmierć wielkiego malarza, prawdziwego artysty. Bowiem, choć wszyscy dobrze o
niej wiemy, to obserwując ją czujemy tylko wielką niemoc i bezsens świata. Ona
uświadamia nam bezsilność jaka nas ogarnia wobec przemocy, której ciągle jest dużo
za dużo. Chociaż przyznać też należy, że jednocześnie stale zmienia ona – ta przemoc
– swą postać i wciąż przybiera inne formy. To chyba jeszcze gorzej.
Na tym – opisie sceny ostatniej – wypadałoby recenzję zakończyć, ale ja
dopiero się rozkręcam. Skupmy się więc teraz na tytule. „Ostatnia rodzina” –
dlaczego takie słowa? To po prostu dlatego (są i tacy, którzy nie widzą tego od
razu) , że w rodzinie Beksińskich, która jest tą tytułową ostatnią, po prostu
nie ma już żadnego żyjącego potomka, nikogo kto „poniósłby” dalej to nazwisko. Bowiem
mamy tu matkę Zofię, ojca Zdzisława i syna Tomka – jedynaka, a na ekranie widzimy
5 śmierci: najpierw umierają obie babcie czy też teściowe małżeństwa
Beksińskich, potem sama matka, Zofia, następnie mamy samobójczą śmierć syna
Tomka, który zabił się krótko po mamie (jak, notabene, przyrzekł ojcu), a na końcu morderstwo ojca Zdzisława. Cała
rodzina zostaje jakby unicestwiona – jest ostatnia.
Z kolei najbardziej poruszającą dla mnie postacią w tym filmie był – i cały
czas jest -Tomek. Jednak wcale nie chodzi tu o jego wygląd, postać ani styl
życia. Tomek w „Ostatniej rodzinie” przedstawiony jest jak człowiek niespełna
rozumu, niezrównoważony psychicznie i – co tu dużo wymyślać? – czubek po
prostu. Wiele w filmie jest scen to potwierdzających. Co ciekawe, widzimy tu
archiwalne zdjęcia z nie istniejącego już programu Wojtka Jagielskiego pt.
„Wywiad z wampirem”, w którym krew wypijana jest właśnie z Tomka, a w programie
tym wcale nie robił on złego wrażenia. Nadmienić należy jeszcze, że w filmie
zagrał nawet jeden z redaktorów Trójki, jako ten, który wprowadzał młodego
adepta w tajniki zawodu redaktora radiowego (wiemy przecież, że Tomasz
Beksiński był jednym z pracowników Programu Trzeciego Polskiego Radia). Jednak
nie było widać twarzy tego redaktora, ale za to można było usłyszeć jego głos,
którego z niczym innym pomylić się nie da. Dodam, że parę godzin temu słuchałam
w Trojce ostatniej nocnej audycji Tomasza Beksińskiego z 11 na 12 grudnia 1999, podczas której bardzo fajnie i
z sensem zapowiadał on piosenki i zwracał się do swoich słuchaczy elegancko i z szacunkiem – mówił do nich: proszę państwa, a nie tak jak to teraz większość prezenterów radiowych chce nawiązać od razu bliższy kontakt z słuchaczami mówiąc do nich per wy. Może więc reżyser – debiutant Jan P. Matuszyński
– trochę przesadził z problemami psychicznymi Tomka? A może ja  źle to odebrałam? Chyba tak, to moja wina – mea culpa. Zwłaszcza, że krytycy filmowi,
dziennikarze i wszyscy właściwie zgodnie twierdzą, że pan Jan to reżyserskie
objawienie, i że tak doskonałego debiutu filmowego nie było w Polsce od
lat.
 
Zastanawiającą, żeby nie powiedzieć dziwną postacią w filmie jest też sam malarz
Zdzisław Beksiński, który sprzedaje swoje obrazy – a maluje ich naprawdę sporo
– na zachód Europy za płyty, które kolekcjonują wspólnie z synem – on klasykę, a
Tomek – bardziej współczesne melodie. Pomijając jego własne fobie i nawyki i
nawiązując do pierwszej próby samobójczej Tomka, która mu nie wyszła, bo kiedy
odkręcił gaz w kuchni, pękła szyba kuchenna jego mieszkania, Zdzisław ma dziwną
rozmowę z lekarzem przyjmującym nowego pacjenta do szpitala, w której stawia
pod znakiem zapytania sens ratowania syna. Do żony Zofii zaś mówi, że rodzina to po prostu grono ludzi, którzy tak jak się lubią, tak samo się nie
znoszą.
W ogóle pan Zdzisław
wydaje się mieć zastanawiający stosunek do życia i do  śmierci, bo np. lubi chyba przebywać w jednym
pokoju z trupami, o czym niejednokrotnie można w kinie się przekonać.
                Raczej nie wybrałabym się ponownie na ten film, ale
uważam, że każdy powinien go obejrzeć. Zwłaszcza, że to – jak zapewne dobrze państwo
wiedzą – zwycięzca tegorocznego Festiwalu Filmowego w Gdyni i zdobywca Złotych
Lwów. Zresztą, Aleksandra Konieczna i Andrzej Seweryn (żona Zdzisława Beksińskiego i on sam) otrzymali na tym Festiwalu nagrody za najlepsze role
pierwszoplanowe. Poza tym ta ostatnia scena z brzuchem i nożem naprawdę wbija w fotel.
Natalia Mikołajska