Z Markiem
Piekarczykiem, cenionym wokalistą i odtwórcą roli Jezusa w musicalu „Jesus
Christ Superstar”, rozmawiamy o powrotach do roli, do Poznania, o tym co dał mu
rock’n’roll i o „Kazaniach Świętokrzyskich”.

Udział w poznańskiej
inscenizacji musicalu „Jesus Christ Superstar” jest dla Ciebie swoistym
powrotem do roli i do Poznania.
Mój udział to jest dowód na istnienie Boga. Urodziłem się
bowiem w Poznaniu jako syn oficera wojskowego, który nie był komunistą. I teraz
po 30 latach wracam do Poznania, wracam do roli Chrystusa.
Zatem będąc w Poznaniu
jesteś u siebie.
W Poznaniu jestem prawie u siebie, tu są korzenie moje i
mojej rodziny. Wchodząc do Radia Merkury, prawą stroną, można zobaczyć na
ścianie portret mojego kochanego dziadka, Kazimierza Piekarczyka,
współzałożyciela w 1927 roku Radia Poznańskiego, dziś Radia Merkury. Jestem z
Poznania, potem mieszkałem w Gnieźnie przy ulicy Sobieskiego.
Oba miasta wiele łączy.
Teraz obchodzimy Jubileusz wydarzeń, które miały początek właśnie
w Wielkopolsce. Były przełomowe dla naszego państwa, Kościoła, naszej
cywilizacji. To jest wspaniałe. Cieszę się, że właśnie mnie to spotyka.
Trochę się to kłuci z
wyobrażeniem, jakie wielu ludzi ma na Twój temat.
Przez lata byłem zaszufladkowany jako rockendrolowiec,
hippis. Nie ukrywam, że rola Jezusa odmieniła moje życie. Tysiąc lat temu
zdarzyło się, że miejsce, w którym przyszedłem później na świat, a potem
Gniezno, gdzie spędziłem kolejne lata, dało początek całej naszej wspaniałej
historii, naszej Ojczyzny, Narodu. Robiłem w życiu różne rzeczy, dobre i złe.
Grałem, śpiewałem, lepiłem garnki, pracowałem na roli, studiowałem filozofię,
przemierzyłem całą Polskę w różnych czasach i na wszystkie sposoby. Aż w końcu
Jerzy Gruza dostrzegł we mnie Jezusa – aktora. Stałem się wtedy spełnionym
artystą, gwiazdą. Czy po zagraniu Jezusa można jeszcze zagrać kogoś „lepszego”?
Cała ta ponadtysiącletnia wędrówka naszego narodu, i moja własna, zamyka się
symbolicznie w tej roli, w musicalu „Jesus Christ Superstar”. Roli, która
pozwala mi wrócić do korzeni, wspólnie z innymi radować się i świętować
rocznicę Chrztu Polski.
Czy bycie muzykiem
ułatwia granie w musicalu?
Rock’n’Roll nauczył mnie takiego śpiewania, dzięki któremu
mogłem niejednokrotnie ciepło i z wielką mocą zaśpiewać. Właśnie tego brakuje
mi u innych wokalistów – tej mocy.
Muzycy rockowi
zazwyczaj nie mają wykształcenia muzycznego.
Rockowcy są amatorami, tylko disco polo grają ludzie po
jakichś konserwatoriach muzycznych, żeby robić „szmalec”. Ale rock’n’rolla nie
da się robić w ten sposób, bo to wynika z czegoś innego. To muzyka wypływająca
z innych źródeł – bluesa, innych rodzajów buntu, ekspresji, która nie występuje
w innych gatunkach. Przecież to pop music, ale z elementem buntu.
Nie boisz się zagrać
tak specyficznej roli, jak Jezus Chrystus?
Jan Paweł II był dla mnie jednym z najmądrzejszych papieży w
historii. Tylko Jan Paweł II powiedział nie lękajcie się, to jest istota tego
wszystkiego.
Uważasz, że „Jesus
Christ Superstar” jest najlepszym wyborem na obchody 1050-lecia Chrztu Polski?
Nie powinienem tego mówić, bo to nie jest mój interes, ale ja
bym nie wybrał „Jesus Christ Superstar”. Ja tam gram, to jest uwieńczenie
pewnej mojej drogi. Jest to sztuka napisana przez obcych nam ludzi. Baptysta
(Tim Rice) napisał tekst, który musiałem poprawiać, a nie waham się tego
zrobić, żeby nie ranić uczuć religijnych własnych ani niczyich. Nie będę głosił
prawd, których ja nie uznaję. Natomiast Weber jest żydem, nie mam nic przeciwko
żydom, ale w „Jesus Christ Superstar” jest to piętno, postać Chrystusa jest
groteskowa, czasami taka bezradna. Judasz jest lepiej zrobiony – jest dramatem
ogromnym. Trochę to nieuczciwa rola.
Ale „coś” z tym
zrobisz?
Moja obecność jest gwarantem, że to nie będzie spłycone, i że
jednak te właściwe emocje, które odkryłem przez tyle lat brania udziału w
scenach biczowania, przemyśleń na krzyżu, których było kilkaset, łącznie z
próbami, że jednak to będzie święto jakieś.
Jeśli nie „Jesus Christ
Superstar” to co?
Gdybym ja to przygotowywał, to wolałbym wystawić „Kazania
świętokrzyskie”, w których także brałem udział m.in. z Józefem Skrzekiem. To
najpiękniejszy tekst jaki czytałem w życiu, bez fanatyzmu. „Kazania
świętokrzyskie” jest to pierwszy tekst pisany po polsku i każdy, kto go czyta
ma szansę dotknąć tego, czego my nie możemy dotknąć, świętując 1050-lecie
Chrztu Polski, czyli tej polskości cudownej, która jest w tym języku.
Jakieś przykłady z
dawnego języka zapamiętałeś?
Wiecie jak jest serce po prasłowiańsku? Hirfe. A jak jest
sumienie? Sąmnienie – posiadania samego siebie. To słowo mnie olśniło, gdy
czytałem ten tekst zrozumiałem czym jest to nasze sumienie.
Co jeszcze przemawia na
korzyść „Kazań Świętokrzyskich”?
W tym tekście można znaleźć wiele rzeczy, które zaprzeczają
naszym poglądom na temat świata. Na przykład anioł został wysłany przez Boga,
by ratować chrześcijan, bo poganie nacierali setkami tysięcy wojsk i pokonał te
wojska; a na końcu jest zdanie: „i poganie śmierć podjęli”. To oddanie godności
pokonanym. Nie zostali zarżnięci, oni przyjęli, podjęli śmierć. Zwycięzcy
oddali cześć poddanym, dając im szansę bycia tymi, którzy przyjmują śmierć.
Może byłby to lepszy
wybór.
Uważam, że „Kazania świętokrzyskie” powinno być wystawione. W
Środzie Wielkopolskiej to było na rynku. Niesamowite. Środa pamięta to do
dzisiaj. Gdyby połączyć to z tym świętem, tymi światłami i efektami, które na
stadionie mogą być, to byłoby niesamowite wzruszenie. Ale „Jesus…” nie będzie
mniejszy, będzie tez wspaniały.
Mimo to przyjąłeś rolę
Jezusa.
To jest mój obowiązek grać Jezusa. Miałem propozycje grania
innych ról, ale nie potrafiłem ich przyjąć. Każda z nich wydawała mi się taka
nijaka. Wśród postaci, które znam z literatury, filmu czy teatru jest niewiele
takich, które dałyby mi taką energię jak postać Jezusa. Ja nie jestem zawodowym
aktorem, skąd wykrzesałbym taką energię jak tu w „Jesus Christ Superstar”.
Nie jest to chyba łatwa
rola?
Nie da się zagrać Chrystusa, trzeba się oprzeć o szaleństwo,
ale oczywiście nie oszaleć. Nie na tym to polega. Jest jakaś tajemnica w tej
roli, która niesie najbardziej ułomnego człowieka.
Czujesz się wyróżniony,
że możesz zagrać Jezusa w jubileuszowej inscenizacji?
Sam fakt, że będę w tym przedsięwzięciu uczestniczył jest dla
mnie wyróżnieniem niesamowitym. To powrót do mojego miasta rodzinnego. To
nagroda za to, że nie mogłem być na uroczystościach tysiąclecia. Jako dziecko
zostałem wywieziony do Bochni, a tam nie było żadnych uroczystości.
Zmieniły się
okoliczności w jakich przyszło nam świętować.
Mimo propagandy, szydzenia z wiary, przetrwało to wszystko.
Ludzie dalej potrzebują tego świeżego powietrza, tego ciepła i światła, jakie
daje Jezus. Nawet jeśli ktoś nie jest głęboko wierzący i praktykujący. Jezus
jest symbolem zwycięstwa człowieczeństwa nad śmiercią.
Teraz jesteśmy „wolni”?
Kiedyś mieliśmy system komunistyczny, teraz bankowy. Ludzie
się zagubili. Nie wiadomo czy teraz Jezus nie jest bardziej potrzebny, bo wtedy
ludzie odczuwali bunt wewnętrzny przeciw sytuacji w której są, a teraz tylko
użalają się nad sobą i mają kredyty – czyli nie widzą tego, że wpadają w kanał
konsumpcji i kanał nowego świata, nowego boga. Telewizja jest takim bogiem;
media, które katują mózgi – ja je nazywam środkami masowego rażenia umysłów.
Myślę, że taka prosta, skromna postać Jezusa, głoszącego prawdę, takiego
obdartusa, który przychodzi na dwór Piłata, jest świadectwem zwycięstwa prawdy
nad kłamstwem.
Zatem ludzie muszą
jeszcze powalczyć o swoją wolność?
Może gdy ludzie zrozumieją pewne rzeczy, przyjrzą się
dokładniej, zamiast tylko klepać pacierze. Może obudzą się i przestaną
utrzymywać te wszystkie banki, parabanki, kupować te wszystkie głupoty, które
kupują; ulegać modom, które każą im wydawać ciężko zarobione pieniądze i
przestaną się kłócić o politykę, a zaczną myśleć o miłości, o rodzinie, o
najbliższych, o przyjaźni to uratują się. I zaczną się rodzić dzieci w Polsce.
Opracowanie: Michał Sobkowiak
Marek Piekarczyk
urodził się w 1951 roku w Poznaniu. Na scenie występuje od 1969 roku. Karierę
zaczynał w zespołach: Biała 21., Sektor A. Na początku lat 80. dołączył do
grupy TSA, która uznana została za prekursora heavy metalu w Polsce. Wraz z
zespołem TSA Marek Piekarczyk wystąpił podczas ok. 2000 koncertów w Polsce,
USA, Kanadzie, Belgii, Holandii, Czechosłowacji, Rosji, Francji, Finlandii,
Litwie, Białorusi, Ukrainie i Niemczech. W latach 1986-1989 współpracował z
Jerzym Gruzą i Teatrem Muzycznym w Gdyni, gdzie zagrał w pierwszym polskim
wystawieniu rock-opery „Jesus Christ Superstar”. Wówczas było to jedno z
największych wydarzeń artystycznych, a rola Jezusa zagrana przez Piekarczyka
przeszła do historii. Odbyło się ok. 200 spektakli w Polsce i za granicą (USA,
Kanada, Finlandia, Rosja) przyjętych entuzjastycznie przez wielotysięczną
widownię. Ostatni spektakl z jego udziałem miał miejsce 4 czerwca 1999 r. w
Gdyni na Skwerze Kościuszki, z okazji przyjazdu papieża Jana Pawła II. Od
lutego 2013 roku artysta, występował w programie TVP2 – „The Voice of Poland”
jako jeden z trenerów. W listopadzie 2014 r. ukazała się autobiografia Marka
„Zwierzenia Kontestatora” – książka w postaci wywiadu rzeki przeprowadzonego
przez Leszka Gnoińskiego.