„Tylko dla obdarzonych poczuciem humoru” – taki
nadruk powinien był znaleźć się na okładce tej książki
z
1978 roku – starej, ale jarej, jak to się mówi – jednak czytamy o tym
we wstępie. Z
różnych niezależnych ode mnie i jednocześnie nie do końca przyjemnych przyczyn trafiła
ona w moje ręce stosunkowo niedawno i nie mogłam od niej się oderwać.





















„Słownik języka niby-polskiego,
czyli błędy językowe w prasie”
Zaraz na początku książki
Walery Pisarek – jej autor i mający już prawie 85 lat (urodziny będzie
obchodzić 31 maja)
polski języko- i prasoznawca – umawia się z czytelnikami, że wszystkie wyrazy,
wyrażenia i zwroty rażące poczucie językowe ludzi przyzwoitych, które w książce
wymienia, nie należą do języka polskiego, tylko są do niego podobne. Dlatego też
tworzy od razu nowy język – niby-polski – i to
podejście
jest na tyle niecodzienne, że sprawia, iż „Słownik” już od pierwszych akapitów zaczyna
intrygować.
Część I
Czyli  faktyczny „Słownik”, bo to od niego wszystko
się zaczyna. Hasła w nim ułożone są wedle form błędnych, co jest – o dziwo! –
słuszne. Jeśli bowiem człowiek zna bezbłędną formę i umie znaleźć dane słowo
czy związek frazeologiczny w jego poprawnej wersji, nie potrzebuje żadnego
słownika, a już tym bardziej tego „Słownika”. Z jego zawartości bowiem można
dowiedzieć się, które wyrażenia stosowane na co dzień są błędne albo i niepożądane
w mowie dokładnej, eleganckiej i powszechnie pożądanej (przez ich śmieszność,
dwuznaczność czy też niedopasowanie do tonu wypowiedzi). Zaraz potem pan profesor
pisze o powodach takiego stanu rzeczy. Oczywiście, ponieważ „Słownik” jest z
roku 1978, należy wziąć pod uwagę również to, że część wyrażeń, które Walery
Pisarek uważał za błędne, dzisiaj oficjalnie jest już przyjęta.
Dodać należy także, że potrzebne
nam tu jest takie bardziej teraźniejsze spojrzenie na problem. Wydaje się, że obecnie
niby-polski poszedł dalej, dużo dalej i wmieszał się po prostu w mowę niższych
warstw społeczeństwa. Spośród ogromu nibypolskich nowości można by tutaj przytoczyć
jedno tylko określenie (nie jestem językoznawcą, więc nic więcej nie przychodzi
mi w tej chwili do głowy), a mianowicie: posiadać
wiedzę.
Obecnie wszyscy właściwie – choć zaczęło się to od polityków, którzy
„zainfekowali” swoim sposobem mówienia  także inne grupy społeczne, a szczególnie dziennikarzy
– posiadają taką czy inną wiedzę, a przecież wydaje się, że tak naprawdę wiedzę
mogą posiadać tylko naukowcy, i to nie wszyscy, bo ci jedynie, którzy są  mistrzami w danej dziedzinie, bo studiowali
ją latami i nic nie może już ich w niej zaskoczyć.
Zresztą – tym razem – dodać wypada, że  w
zeszłorocznym wywiadzie zatytułowanym: „Władzo, mów do nas po polsku!” opublikowanym
w „Gazecie Krakowskiej”, prof. Walery Pisarek opowiadał o badaniu zrobionym w Wielkiej Brytanii
jakieś 40 lat temu – takie historie językowe jak ta z niby-polskim, zdarzają się nie od dziś również  w innych krajach. W badaniu tym założono, że w
społeczeństwie można wyróżnić warstwę bardziej wykształconą, czytającą książki
i rozwijającą swoje zdolności intelektualne, która posługuje się językiem
rozwiniętym. Pozostali natomiast – tym nierozwiniętym. Jeżeli osoba z grupy drugiej
– pozostałej – usłyszy jakieś nieznane sobie „mądre słowo” w telewizji albo w radiu, to zabierając później głos w jakimkolwiek miejscu publicznym usilnie będzie
starała się je użyć, bardzo często, a nawet częściej w błędnym kontekście.
Socjologowie języka mówią na to: kod quasi-rozwinięty, czyli tylko udający
rozwinięty. Wynika z tego – i dotyczy to wszystkich: polityków, dziennikarzy, naukowców,
urzędników, nauczycieli i zwykłych pań kucharek czy sprzątaczek – że warto czasami zdać sobie sprawę z tego, co tak naprawdę
znaczą używane na co dzień słowa i spróbować stosować je z większą rozwagą.
Część II

„Dodatek: Przeczytajmy to jeszcze raz!” – są to urywki z tekstów prasowych z lat 1966 – 1975. Można
się z nich pośmiać. I to szczególnie. Zobaczmy:
·                    Był złym człowiekiem dla ludzi, zdjęli go z zawiadowcy, zdjęli go z kontrolera,
miał trzy kolegia, wszystkie przegrał, więc się teraz już nie czepia
. 
→ Albo ów zły człowiek rzeczywiście odczuwał niezdrowy
pociąg do kolejarzy, albo należało napisać: … zwolniono go ze stanowiska zawiadowcy…
·        
Sam fakt skromnych, a nawet złych warunków bytowania nie warunkuje
konieczności popełniania przestępstw
.
 → A więc niektóre warunki warunkują tylko warunkowo.

·        
Trzech młodych mężczyzn po pobiciu
swej ofiary zaczęło przeszukiwać mu kieszenie.
 
→ A więc była to ‘ten’ ofiara!
·        
Dane te wskazują, że nastąpił
wzrost nieletnich sprawców przestępstw o 21,9 proc.
 
→ Nic dziwnego, że nieletni rosną, ale w tym przypadku
chodzi o wzrost
liczby przestępstw popełnianych przez nieletnich sprawców
.
·        
Obyło się na szczęście bez ofiar w
ludziach. Ciężkich obrażeń doznał jedynie maszynista pociągu
.
 → Wynika z tego, że maszynista pociągu nie jest
człowiekiem.
·        
W sądzie w Puławach odbył się
proces przeciwko oskarżonym o niedopilnowanie przepisów bhp, w wyniku czego
uległ śmiertelnemu wypadkowi pracownik kotłowni
.
 → Czyżby rzeczywiście proces był przyczyną śmiertelnego
wypadku?
·        
Zajmuje się zresztą nie tylko
mieszkańcami oceanów, mórz, wielkich jezior i rzek, ale i czworonogów, a także
ptaków
.
 → O ile nam wiadomo,
najpospolitszymi mieszkańcami czworonogów i ptaków są pchły.

·        
Wtedy konwojenci Zakładów
Jajczarsko-Drobiarskich w Lublinie zażądali od spółdzielców łapówki za
zaklasyfikowanie ich do wyższej klasy drobiu.
 
→ Spółdzielcy jednak łapówki nie dali i teraz pewnie
żałują, że ich do wyższej klasy drobiu nie zaliczono.
Część III
Czyli „Ćwiczenia”. Jest ona najmniejsza, mieści się bowiem
na zaledwie dwóch niepełnych stronach niewielkiej gabarytowo książki, właściwie
książeczki. Zawiera trzy
teksty do „przetłumaczenia” z języka niby-polskiego na polski.
Na końcu
recenzji dodam, iż „Słownik języka
niby-polskiego, czyli błędy językowe w prasie” jest jak dobre wino. To jedna z niewielu
pozycji pokazujących, że słownik można napisać ciekawie i zabawnie. Jest on
nawet lepszy od niejednej pozycji
beletrystycznej. Jednak jego czytanie w miejscu publicznym grozi pewnym
niebezpieczeństwem. Otóż, człowieka, który tarza się ze śmiechu czytając słownik
wiąże się raczej w kaftan z długimi rękawami i
oddaje pod opiekę panów doktorów, którzy umieszczają go w miejscu odosobnienia…
Ryzyko każdego czytelnika.
Walery Pisarek



To specjalista w dziedzinie komunikowania masowego
i socjolingwistyki. Barbara Matuszczyk z Instytutu Języka
Polskiego
Uniwersytetu Śląskiego
pisze o panu profesorze, że j
ego zainteresowania
badawcze dotyczą głównie socjo- i psycholingwistyki masowego
komunikowania. Ponadto jest twórcą nowej dziedziny lingwistycznej, czyli prasoznawstwa
interdyscyplinarnego. Zbudował jego podstawy teoretyczne, wyznaczył obszar
badań, a także ustalił metody analizy językoznawczej. Pana profesora
uznaje się za najwyższy autorytet w zakresie kultury języka. Spośród
blisko siedmiuset publikacji naukowych najważniejsze jego pozycje książkowe to:
„Retoryka dziennikarska” (1970),
„Frekwencja wyrazów w prasie”(1972),
„Prasa nasz chleb powszedni” (1978),
„Analiza zawartości prasy” (1983),
„Słowa między ludźmi” (1985),
„Polszczyzna 2000” (1999),
„Nowa retoryka dziennikarska” (2002).
Ciekawostka pisana
Kiedy w szkole podstawowej
jedna z nauczycielek strofowała pana profesora za niestaranne pismo, ten  mówił
ze złością: Co też sobie ta nasza pani
myśli! Czy to jesteśmy na uniwersytecie, żeby kaligrafię
studiować?!
Czy myślał wtedy, w ogóle dopuszczał do siebie taką myśli, że
będzie później pracował na uniwersytetach w Warszawie, Katowicach i Krakowie, i
że otrzyma kilka tytułów Doctor
honoris causa
na uczelniach w całej Polsce?
Natalia Mikołajska