W kinie spektakularnym
wszystko musi być spektakularne: budżet, efekty, postacie i taki też sukces
powinien odnieść film. Oczywiście finansowy. Jakość artystyczna dzieła jest
czymś trzeciorzędnym. Nie liczy się fabuła, głębia psychologiczna postaci czy
nawet poziom gry aktorskiej. Ważne by było spektakularnie.

Do napisania tego tekstu zainspirował mnie ostatnio obejrzany
film „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości”, który gości na ekranach
polskich kin od piątku 1 kwietnia 2016r.
Sentyment do filmów z Batmanem pozostał z dzieciństwa, gdy
oglądałem filmy Tima Burtona z Michaelem Keatonem w roli głównej. Podobnie było
z jeszcze starszymi filmami o Supermanie. One miały swój klimat. Jednak jak się
mają do nich nowsze produkcje, w których pojawiają się te postacie – zwłaszcza
ta najnowsza, gdy występują razem?
Gdzieś zaginęła magia tamtych filmów. Po części to wynik
zmian w samych filmach, a po części opatrzenia się widzów podobnymi historiami.
Oglądając „Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” można odnieść wrażenie, że
to już gdzieś było – podobne efekty, obleśny potwór i nagminne ostatnio w kinie
demolowanie wszystkiego na swojej drodze, ze szczególnym uwzględnieniem
drapaczy chmur.
W obawie przed poczynaniami Supermana, najznamienitszy
obywatel Gotham City i zarazem zaciekły strażnik porządku, staje do walki z
dzielnym wybawcą Metropolis. W czasie gdy konflikt między Batmanem i Supermanem
przybiera na sile, na horyzoncie szybko pojawia się nowy wróg, który zagraża
ludzkości.
Jeśli jednak dla kogoś dwóch superbohaterów to za mało, ma
jeszcze do oglądania monstrum stworzone przez psychopatycznego Lex Luthora oraz
trzeciego superbohatera, tym razem płci pięknej – Wonder Woman. Ponieważ oczywistym
jest, iż w kinie spektakularnym nie może zabraknąć urodziwych kobiet w
seksownych kostiumach.
„Batman v Superman” to spotkanie dwóch ikon amerykańskiego
komiksu w jednym filmie. Po samym tytule filmu część widzów raczej spodziewała
się opowieści o relacjach Batmana i Supermana, gdzie poznaliby różnice i
podobieństwa między nimi. Tymczasem jest to tylko zapowiedź nowej sagi
komiksowych adaptacji – wykalkulowana, stworzona bez serca; bez szacunku dla
fanów i zwykłych widzów. Widać to chociażby na przykładzie pary protagonistów.
Trudno odnaleźć tutaj pełnoprawnego Batmana czy Supermana.
„Batman v Superman: Świt sprawiedliwości” to – można
powiedzieć – bardziej spektakularna katastrofa niż sukces. Film wyreżyserowany
przez Zacka Snyderamiał wypalić z kilku dział naraz, lecz ostatecznie – nie
trafił z żadnego.
Michał Sobkowiak