JACEK LIERSCH
PRZYPOMINA
Rzec by można, że to ikona glam rocka. No może ikonka. Bo
popularność zdobyli jakby tak przy okazji i przez zrządzenie losu. Brytyjska
grupa Glitter Band.
Panowie znani byli wpierw pod nazwą Glittermen (rok 1972), by
rok później pojawić się już jako Glitter Band. Jak sama nazwa grupy wskazuje,
grali jako zespół akompaniujący ówczesnej wielkiej gwieździe glam rocka, jakim
był bez wątpienia Garry Glitter. I pewnie ta sytuacja trwałaby długimi latami,
gdyby nie problemy zdrowotne wokalisty. Gary Glitter pod koniec 1973 roku
zmuszony był przerwać karierę z powodu poważnych dolegliwości związanych z
gardłem. W ten oto sposób zespół został bez pracy.
Panowie postanowili jednak grać i śpiewać na własny rachunek.
A że byli już nieco rozpoznawalni na rynku muzycznym na sukcesy nie przyszło im
długo czekać. „Angel Face”, „Just For You”, „Let’s Get Together Again”, „Goodbye
My Love” czy „The Tears I Cried” to tylko kilka tych największych przebojów
jakie Glitter Band wyprodukował, zaśpiewał i wrzucił na listy przebojów.

Ta znakomita passa trwała do maja 1977 roku, kiedy to grupa
wydała ostatni singiel zatytułowany „She Was Alright”. Wkrótce potem drogi
muzyków rozeszły się. Chęć powtórnego spotkania się i odtworzenia atmosfery
tamtych lat spowodowała reaktywację zespołu w 1987 roku. Dokonało tego dwóch
muzyków z oryginalnego składu zespołu, gitarzysta i wokalista Gerry Shephard
wraz z perkusistą i pianistą Pete Phipps’em. Skład uzupełniony „młodzieżą”
towarzyszył na trasie koncertowej Garry Glitter’owi aż do 2001 roku, kiedy to
nastąpiło definitywne rozstanie.
W późniejszych latach pozostali byli członkowie zespołu
próbowali wskrzeszać muzycznego ducha tamtych najlepszych lat, ale jak
najczęściej w takich sytuacjach bywa, z wynikiem raczej kiepskim. Glitter Band
teoretycznie istnieje nadal, mając w składzie dwóch muzyków z pierwszego składu
(Springate i Phipps), daje sporadyczne koncerty, ale my i tak będziemy ich
pamiętać i kochać za to, co serwowali nam w szalonych latach siedemdziesiątych.
A były to kapitalne przeboje, pięć dobrych płyt długogrających, nie licząc
albumów kompilacyjnych. No i całe mnóstwo znakomitych wspomnień. A to ostatnie
to rzecz absolutnie najważniejsza.
 
Jacek Liersch