ALFABET „RADIA YESTERDAY”
Wielkie zauroczenie Jimi Page’a do głosu Paula Rodgersa datuje się od
pierwszych sukcesów bandu Paula – „Free”. Page nie krył, że chciałby kiedyś
stanąć w jednym szeregu z Rodgersem pod wspólnym szyldem. Ale lecący wysoko
sterowiec „Led Zeppelin” absorbował na tyle, że temat długie lata pozostał
tylko zakurzonym pomysłem na potem.
Choć kiedy w połowie lat 70-tych
Atlantic nie mógł się dogadać z Led Zeppelin co do nowego kontraktu, ekipa
Zeppelinów wymyśliła powołanie własnej wytwórni „Swan Song”. Zgadnijcie kto
podpisał jeden z pierwszych kontraktów z cepelinowskim labelem?
Zgadza się. Paul Rodgers i jego
nowa supergrupa „Bad Company”. Byli muzycy Free, King Crimson i Mott the Hoople
w galopie zawojowali anglo-amerykański rynek trzema pierwszymi albumami, a ich
klasyczny rock z elementami boogie i bluesa katowały wszystkie stacje radiowe w
USA.

Stary pomysł odkurzono po rozpadzie
Zeppów. Śmierć Bonhama zmieniła wszystko. Nie było już klasycznego składu. Nie
było chęci do gry. Był 1984 rok i pierwsze wzmianki o nowej formacji The Firm elektryzowały
fanów rocka. Firma składała się z następującego zestawu muzyków:
Jimi Page – gitary (Led Zeppelin)
Paul Rodgers – głos (Free, Bad Company)
Tony Franklin – bass (Roy Harper)
Chris Slade – perkusja (Manfred Mann)
Jedna z gazet skomentowała to
następujaco: „PRZEBUDZENIE UMARŁYCH HIPISÓW”!

Założenie było proste: gramy
klasycznego hard-rocka i zobaczymy czy przetrwamy. Plan był wstępnie na jedną
płytę i jedna trasę.
Jimi Page: „Nie podpisuje kontraktu na pięć lat czy pięć albumów – mając lat
czterdzieści jeden. Być może nie dożyję nawet czterdziestu sześciu lat
”.
 

Album „The Firm” pojawił się na
początku 1985 roku. Był to pierwszy poważny ruch muzyczny gitarzysty od czasów
ostatniego albumu Led Zeppelin z 1978 roku.
Pomimo magii nazwisk liderów Page –
Rodgers nie wzbudził entuzjazmu tłumów. Był nijaki, wymęczony – bez ognia niezbędnego
w hard rocku. Singiel „Radioactive” nie rozbujał wydawnictwa, miał piętno
przeciętności całej płyty. Ale słuchacze podeszli do tematu zaskakująco. Może i
słaba płyta, ale ważniejsze są koncerty. Legenda na żywo to będzie to.

Na koncertach muzycy nie grali nic
z dorobku Bad Company i Led Zeppelin, a zaklinające okrzyki o „Schody do nieba”
publiki były zbywane obojętnością przez snującego się z niedopałkiem w ustach
Page’a. Frekwencja na koncertach była niezła i docelowo kasa się zgadzała. Ale
tylko kasa.
 

Pojawił się drugi album The Firm „Mean
Business” w 1986 roku, ale co wydawało się mało prawdopodobne, był jeszcze
słabszy od debiutu. Kolejne trasy ratowały dobre samopoczucie, choć
dziennikarze mieli tylko jedno pytanie: „Kiedy Page spotka się z Robertem
Plantem”.
Nie było sensu tego ciągnąć.
Franklin przeszedł do „Blue Murder”, Slade do „AC/DC”, Rodgers postawił na
swoje nazwisko, a Page odnawiał przyjaźń z Robertem Plantem.
The Firm – miało być tak pięknie, a
wyszło jak zwykle.
Arkadiusz Kozłowski