ALFABET „RADIA
YESTERDAY”

  

1/2 szklanki wody, 1,5
szklanki cukru, 1/2 łyżeczki octu, 3 białka z jajek to podstawa. Gotujemy syrop
z wrzącej wody, cukru i octu. Ubijamy na sztywno piankę z białek. Potem lejemy
do niej syrop intensywnie mieszając, po czym umieszczamy na parze i ubijamy aż
do zgęstnienia. Ściągamy masę z pary, wstawiamy do naczynia z zimną wodą i
zaciekle ubijamy do wystudzenia masy. Niby prosta robota, a ręka boli. Jednak
czeka nas w finale raj dla podniebienia spragnionego czegokolwiek słodkiego.

Masę doprawiamy dostępnym sokiem wkładamy do wafelka i
posypujemy czymś czarnym (kakao, czekolada). Pytacie co trzymamy w ręku? Panie
i panowie to ciepłe lody – największy hit gastronomiczny PRL, obok oranżady i
cukrowej waty. Jadło się do utarty tchu!
Jak zwykle pomysł powstał w głowach przedsiębiorczych Polaków
z branży technologii żywienia. Nie było nic, a naród chciał coś zjeść, czegoś
się napić .W małych miastach odbywały się tysiące jarmarków, gdzie sprzedawano
i kupowano co popadło. Jeden kupił konia, drugi sprzedał rower i kartonowe buty
pogrzebowe. Biznes pulsował od rana, ale jak tu robić interesy bez przegryzki.

Prywatne punkty gastronomiczne wyszarpywały produkty z siłą
wodospadu. W większych miastach czasami udawało się nieco zatowarować półki – w
mniejszych liczono na litość w centrali i małe prywatne firmy produkujące watę
cukrową, oranżadę, dropsy i ciepłe lody, zamiennie zwane także suchymi lodami.

Pamiętam moje nastoletnie wakacje u rodziny pod Kaliszem. Co
wtorek wskakiwaliśmy na rowery i piaszczystą drogą pedałowaliśmy do Koźminka na
tzw. odpust. W centralnym miejscu ryneczku stał sklepik, w którym rytualnie
wypijaliśmy po butelce „landrynówy”, którą zagryzaliśmy zestawem (po 2) ciepłych
lodów. Byliśmy w niebie! Świat wydawał się przyjazny: wakacje, zagęszczona
słodycz w gębie i brak klasówek. Moc, która nie wróci.
Ciepłe lody z racji w miarę dostępnych składników produkowano
masowo przez prywatny biznes. Lata 60/70 były triumfem tego produktu. Jak wieść
niesie ten piękny pomysł wykorzystano także w Niemczech (jako Schokokusse), w
Danii (jako Fllodeboller) i w Izraelu (jako Krembo) – choć oczywiście z racji
dostępności tam wszelakich produktów, był to produkt delikatniejszy i
subtelniejszy w gryzieniu.

Ciepłe lody dotrwały do dzisiaj. Oczywiście można je spotkać
tylko w małych sklepach osiedlowych, wstydliwie zalegające tylne półki.
Reklamowane wszędzie batony i ciastka nie dają im szansy. Czasami ja im daję – choć
wiem, że to zestaw cukru, który mnie ogłusza i bałamuci. Ale czego się nie
zrobi dla chwili wspomnień z dzieciństwa, gdy ciepłe lody były the Best.
Arkadiusz Kozłowski