Z PAMIĘTNIKA ROCKOWEGO PIERNIKA

Już w latach 50., kiedy miałem
siedem lat, za tzw. Gomułki. W moim domu rodzinnym, w Ostrowie Wielkopolskim i
po sąsiedzku, zdarzał w tym czasie głód (o czym przypomniał niedawno nadworny
salonowiec i poseł Platformy Obywatelskiej Stefan „Szczaw” Niesiołowski) i
kołchoźniki na ścianach (tzn. głośniki podłączone napowietrzną siecią blisko
biegnących obok siebie dwóch przewodów, drutów o niskim napięciu rozchodzących
się z radiowęzła i amplifikatorni).
Przez głośnik puszczane były
komunikaty o zamykaniu wody lub wyłączaniu prądu na tej, czy innej każdego dnia
ulicy, a poza tym kukułeczka kuka i hej, wio, wiśta kary, furman, radosne
piosenki młodzieży wystylizowanej na folklor „Mazowsza” lub „Śląska”.
Dominowały kapele Dzierżanowskiego czy Namysłowskiego (nie, nie Zbigniewa).
Jednak w programie I Polskiego Radia nadawano też piosenki w wykonaniu Marii
Koterbskiej, Marty Mirskiej, Reny Rolskiej, Mieczysława Fogga, Janusza
Gniadkowskiego, Chóru Czejanda.
Później już było znacznie lepiej. Z
eteru płynęła muzyka zespołu Gitar Hawajskich Jana Ławrusiewicza, a Edmund
Kaiser grał na pięciu gitarach. Pojawiły się też stałe audycje „Muzyka i
Aktualności” (propagandowa, ale ilustrowana muzyką niekiedy nawet „z zewnątrz”),
czy „Rewia Piosenek” Lucjana Kydryńskiego.
Stan zamożności rodziców pozwolił
na zakup radia marki Pionier, gdzie do woli było można kręcić gałką i wybrać sobie
stacje radiowe nie tylko zainstalowane w Polsce. Ojciec słuchał niedozwolonej
Wolnej Europy, ja zresztą też bo była stała audycja muzyczna „Randevous o 6-tej
dziesięć”. A kiedy dowiedziałem się, że jest Radio Luxemberg wówczas
nieprzespane noce nastolatka Krzysztofa stały się normą.
Do ostrowskiego Domu Kultury
docierały też zespoły muzyczne z koncertami. Bywałem na nich. Jeden z występów
(do dzisiaj pamiętam), zrobił na mnie ogromne wrażenie. Był to koncert
Niebiesko-Czarnych z solistami Heleną Majdaniec, Wojciechem Kordą i Czesławem
Wydrzyckim. Mimo, że nie byłem wielkim fanem The Beatles, ale jak Korda,
Klenczon, Niemen zaśpiewali „Twist and show” natychmiast zrozumiałem, że to
pewni kandydaci na podbój list przebojów.
Po półwieczu dowiedziałem się, że
Franciszek Walicki miał pomysł, aby z tych trzech wokalistów stworzyć
oddzielny, samodzielny ansambl wokalno-instrumentalny. Ale by się działo! Z
pewnością, gdyby taki zespół zaistniał, nie byłoby ani Pięciolinii, ani
Czerwonych Gitar, ani Trzech Koron, ani Akwareli. Cóż, historia polskiego rocka
potoczyła się inaczej. I mamy to, co mamy.
Krzysztof Wodniczak