Z PAMIĘTNIKA
ROCKOWEGO PIERNIKA
21 marca 2009 roku na szczycie brytyjskiej
listy przebojów znalazła się nowa wersja piosenki „Islands In The Stream”,
napisanej przez braci Gibb. Jednym z wykonawców był Tom Jones. Walijski
„Tygrys” został tym samym najstarszym piosenkarzem legitymującym się numerem 1.
na światowych listach przebojów. Kiedy piosenka zdobywała pierwsze miejsce w
Wielkiej Brytanii, miał…. bagatela 69 lat.
Wcześniej,
rekord ten utrzymywał – przez 49 lat – Louis Armstrong. Miał 67 lat, kiedy
wykonywany przez Niego evergreen „What A Wonderful Word” w 1968 r. wspiął się
na szczyt brytyjskiego zestawienia najpopularniejszych singli.
Oczywiście, wiek
nigdy nie przeszkadzał też w sukcesach wielu innym muzykom i wokalistom. I tak,
Pinetop Perkins, amerykański śpiewak i pianista bluesowy zdobył nagrodę Grammy
w wieku 97 lat. Za najstarszego aktywnego muzyka na świecie uchodził Bill
Tapia. Wirtuoz ukulele, który współpracował z takimi artystami jak Armstrong
czy Presley, zmarł w 2011 r. – dożył 104 lat.
Tyle przykładów
zagranicznych, teraz Franciszek Walicki, który w tym roku skończył 94 lata i
ciągle jest nad wyraz aktywnym animatorem kultury. Otrzymał zresztą wszystkie
możliwe wyróżnienia artystyczne, odznaczenia i trofea.
Pisanie o nim,
to wyjątkowa przyjemność. Prozaik, a może bardziej pamiętnikarz i poeta
(niezliczone teksty piosenek), do tego znakomity gawędziarz i Człowiek
obdarzony wyjątkowym słuchem językowym – oto niektóre przymioty Mistrza.
Jego ostatnia pozycja
książkowa „Epitafium na śmierć rock and rolla”, stanowi dowód, a może sygnał,
że Franciszek Walicki zdaje sobie sprawę z przemijania, przecież nie żyje
tylu jego „wychowanków”, których odkrył na drodze impresaryjnej (Ada Rusowicz,
Helena Majdaniec, Mira Kubasińska, Mariolaine, Bogusław Wyrobek, Krzysztof
Klenczon, Leszek Bogdanowicz, Janusz Popławski, Zbigniew Podgajny, Andrzej
Tylec, Maciej Czaj, Marek Szczepkowski, Henryk Zomerski, Mirosław Polarek,
Marian Żyminski, Jerzy Dąbrowski, Marek Tarnowski, Wojciech Skowroński, Czesław
Niemen Wydrzycki, Tadeusz Nalepa). Mimo ryzyka, jakim było przygotowanie
właśnie takiej listy (i pojawiania się stale nowych nazwisk), dowodzi ona, jaką
Postacią pozostaje Pan Franciszek.
Od dawna nie
walczy o siebie, jako „lansera” i tekściarza, raz po raz nurzając się w mrokach
swej jaźni. Wciąż czymś zaskakiwał i zaskakuje nowym. „Dorobił się” świata
swoich rozpoznań, własnych tropów. Wiedział, że trzeba zawierzyć wrażliwości
odbiorców, wrażliwości niezmienionego poczucia współuczestnictwa w rozumieniu
tego, co nazywa się „muzycznym trafieniem w sedno”. To dobry przejaw w busoli
czasu.
W książce jest
kilka spraw wartych uwagi. Po pierwsze, przygotowując się do starości, wbrew
prowokacyjnemu tytułowi, „podkręca” maksymę memento mori. Po drugie,
solenne przesłanie pozostawia nam, abyśmy się albo pochylili, albo
przedyskutowali „bazę i nadbudowę” w przestrzeni publicznej. Nadal ma tyle ma
do powiedzenia potomnym.
Wypada życzyć
więc Franciszkowi Walickiemu zdrowia i w pełni zasłużonego przecież miejsca w
panteonie muzyki rozrywkowej. Pozostał niezwykły ładunek emocjonalny w jego
utworach. W Polsce na przełomie tysiącleci można go zaliczyć do wąskiego grona
absolutnych liderów. Odcisnął bowiem niewątpliwie swoje piętno w polskiej
kulturze XX wieku, o czym zawiadamiam jako jego nie tylko „wychowanek”, gdyż
był i ciągle jest dla mnie niedoścignionym mentorem.
Krzysztof
Wodniczak