Kiedy w zamierzchłej Komunie
odkryliśmy suitę „Flying” brytyjskiej grupy UFO – świat nie był już taki sam.
Rozbuchana psychodelia ocierająca się intensywnie o bluesa i hard rock. To było
to – a głos wokalisty Phila Mogga wpisany od razu został do działu –
rozpoznawalny-genialny. Z kolejnymi płytami zespół ewoluował ku melodyjnemu
hard-rockowi, co także zostało przyjęte z komercyjnym poklaskiem. Dynamiczne „Rock
Bottom”, „Doctor, doctor” czy przegrywane z drżeniem rąk ballady „Belladona”
czy „Martian Landscpae” na wiele lat wypełniały witalnością brzmienia nasze
małe pokoje licealno-studenckie.
Od wielu lat UFO to głownie
legenda głosu wokalisty – Phila Mogga, kolejne przyzwoite studyjne płyty i
trasy koncertowe.
Nowy zestaw wpisuje się w 100% w
etykietę: PRZYZWOITY.
Nie ma tutaj numerów do
euforycznego zapamiętania – jest za to melodyjny zestaw hard-rockowych utworów
podanych w powolnym tempie z MISTRZOWSKIMI gitarami – Vinnie Moora, który od 5
płyt jest z zespołem na dobre i najlepsze. Obok głosu te klasyczne – soczyste
pasaże gitarowe to podstawowy atut nowego albumu. No i jeszcze nienachalna
melodyjność. Choć brakuje mi tutaj ballady (jakiejkolwiek), która rozładowała
by nieco to powolne hard rockowe toczenie się nut to – jednak będę wracał do
tej płyty. Takie utwory jak „Devil
in the details”, „Ballad of the left hand guns”, „Precious cargo” czy „The
killing kind” warte są tego.
Arkadiusz Kozłowski