Mike nie ma
lekkiego pióra. Widać, że do spisania swojego dotychczasowego życia nie
dopuścił zawodowego układacza słów. Dlatego czyta się to bez nadmiernych emocji,
ale też bez przeświadczenia, że marnujemy czas. To książka zdecydowanie dla
ludzi, którzy kochają zespół Genesis w każdej postaci. Na 252 stronach na pewno
wyłapią jakieś historyczne smaczki, o których nie wiedzieli bądź zapomnieli.
Dla „obojętnych” na fenomen Genesis nie ma tutaj nic
przyciągającego, choć autor stara się realizować przemyślany scenariusz z Ojcem
w centralnym punkcie wspomnień.
Kapitan Rutherford – obywatel starej angielskiej tradycji
– jest dla Mike bardzo ważny. Sporo tutaj o dzieciństwie, karierze ojca w
marynarce brytyjskiej, a także o nieprzerwanym wsparciu dla muzycznych
fascynacji długowłosego syna.
No i jest historia grupy z perspektywy tego długaśnego – przespokojnego
kompozytora, basisty, gitarzysty.
Mike czasami wnikliwie przelewa swoje wspomnienia (okres
szkolny – Charterhouse – pierwsze płyty – trasy koncertowe lat 70-tych), a
chwilami tylko zarysowuje temat, biegnąc wspomnieniami dalej (Mike & The
Mechanics, lata 90-te, płyta z Rayem Wilsonem).
Nie znajdziecie tutaj pikantnych anegdot. To nie Mike.
Znajdziecie jego fascynujące życie z muzyką – a w czasie lektury także swoje
wspomnienia z lat, gdy płyty Genesis były brylantami w naszych ubogich
winylowych kolekcjach.
Arkadiusz Kozłowski