U podnóża góry trzy drogi się
ścielą.
U podnóża góry trzy drogi się wiją.
Jedna była wspólna, te dwie nas rozdzielą,
przestrzeń
między nami gęstą mgłą spowiją.
Wbiegliśmy
na górę w zakochanym pędzie,
niesieni
na skrzydłach anioła miłości,
jak
szaleni, ślepi, nie patrząc co będzie,
spragnieni
i głodni wzajemnej bliskości.
Zachłysnęliśmy
się ulotnym mirażem,
który
przetrwać nie mógł dłużej niż przez chwilę.
Rozsypując
gwiazdy z naszych płochych marzeń,
baliśmy
się, że ktoś tę prawdę odkryje.
Dotarliśmy
w końcu na sam szczyt tej góry,
z
uśmiechem na ustach, ze szczęściem w źrenicach,
lecz
tam – miast radości – były groźne chmury,
które
przypomniały znowu o granicach.
Cóż
nam pozostało, gdy szczyt osiągnięty?
Wyżej
iść się nie da, bo już nie ma dokąd.
Wypłynęły
zatem zimne argumenty,
że
zejść trzeba z góry, by osiągnąć spokój.
Schodzimy
więc na dół z trudem i mozołem.
Schodzimy
powoli, raniąc stopy, dłonie.
Trzy
drogi widzimy wijące się dołem.
Która
ból nam sprawi, która da harmonię?
U
podnóża góry trzy drogi się ścielą.
U
podnóża góry trzy drogi się wiją.
Jedna
była wspólna, te dwie nas rozdzielą,
przestrzeń
między nami gęstą mgłą spowiją.
©
Danuta Zofia Buks
Kępno,
17.02.2014 r.