21 września 2004 roku Leonard Cohen w
buddyjskim klasztorze obchodzi siedemdziesiąte urodziny. Artysta wielokrotnie
zapowiadał odejście z estrady i oddanie się kontemplacji. Zrealizował część
tego planu, zamieszkał w buddyjskim klasztorze, ale oczywiście ten klasztor
jest w Ameryce. Reguła klasztorna nie jest zbyt surowa, bo od czasu do czasu
wpada do studia, żeby nagrać nową piosenkę. Poszukiwania odpowiedniego miejsca
zajęło Cohenowi sporo czasu. Podstawowy problem polegał na konieczności
całkowitej izolacji, ale on nie chciał zatrzaskiwać za sobą jakichkolwiek
drzwi. Wreszcie znalazł miejsce, gdzie może mieć instrument i z którego może
wychodzić.
Kilka
lat temu autor „Błękitnego prochowca” opublikował swoją autobiografie, a
nagrana już w odosobnieniu płyta „Ten new songs” sprzedała się w rekordowej
ilości egzemplarzy. W twórczości i biografii Leonarda Cohena nic nie jest
jednoznaczne i do końca, ostateczne, jak w przywoływanej balladzie:
Niebieski prochowiec
Jest czwarta rano i grudzień się kończy,
Właśnie piszę, że chciałbym Cię widzieć,
gdy poczujesz się lepiej.
Nowy Jork jest zimny, ale dobrze mi się
tu mieszka,
Z tą muzyką ulicy Clintona, którą
słychać od rana.
Słyszałem, że budujesz mały domek w
głębokiej pustyni,
(teraz żyjesz bez celu) mam nadzieję, że
zachowałeś coś w rodzaju pamiątki.
Bo Jane przechowuje do dziś kosmyk
włosów Twych,
Powiedziała, że dałeś go jej,
Tej nocy, gdy chciałeś wyjaśnić, że…
Czy kiedykolwiek było to jasne?
Gdy widzieliśmy Cię ostatnim razem,
wyglądałeś o wiele starzej.
Twój słynny niebieski deszczowiec był
rozdarty przy rękawie.
Wychodziłeś na dworzec, na każdy pociąg,
na spotkanie:
Wracałeś do domu bez swojej Lili
Marlene.
A mojej kobiecie ofiarowałeś życia
strzęp,
Więc wróciła już jako żona niczyja.
Widziałem Cię, jak trzymałeś w zębach
różę,
Jak zwinny cygański złodziej.
Widzę, że Jane nie śpi:
Przesyła Ci swoje ukłony
Tak, Jane przechowuje do dziś kosmyk
włosów twych,
Powiedziała, że dałeś go jej,
Tej nocy, gdy chciałeś wyjaśnić, że…
Czy kiedykolwiek było to jasne?
I co Ci mogę powiedzieć, mój bracie
morderco,
Co Ci mogę powiedzieć, właściwie?
Miałem nadzieję, że Cię zapomnę, że uda
mi się wybaczyć,
Cieszę się, że wszedłeś mi w drogę.
Gdybyś kiedyś wpadł do Jane lub do mnie.
Twój wróg śpi, a Twoja kobieta ma wolną
rękę.
Tak, dziękuję za ten smutek wyjęty z jej
oczu,
Bo ja myślałem, że tak musi być, więc
nie zadałem sobie trudu.
Jane przechowuje do dziś, kosmyk włosów
twych,
Powiedziała, że dałeś go jej,
Tej nocy, gdy chciałeś wyjaśnić, że…
Z poważaniem L. Cohen
Piosenka
„Youre famous blue raincoat” jest niemal przebojem, pochodzi z płyty „Pieśni o
miłości i nienawiści”. Jak mi się wydaje ta piosenka i tytuł są mocno ze sobą
związane – jest ona niejako wizytówką płyty. Doczekała się już kilku przekładów,
ale żaden z nich nie jest dobry. Z lekkim zażenowaniem stwierdzam, że i mój
jest niedoskonały… Ta ballada była pierwszą piosenką, jaką słyszałem w
wykonaniu Cohena, na początku lat siedemdziesiątych na jakiejś alkoholowej
imprezie. Potem wszyscy znajomi puszczali ją do znudzenia, a ja bardzo chciałem
się dowiedzieć o co w niej chodzi. Muszę przyznać, że nadal jest dla mnie
wieloznaczna.
Przymiarka szmaty
O czwartej po południu, chyba wtedy
czułem się źle,
Powiedziałem sobie: gdzie twój dotyk
złoty, gdzie jesteś złoty chłopcze?
Pomyślałem, ty wiesz, gdzie wszystkie
słonie szukają miejsca spoczynku.
Pomyślałem, że tkwisz w tym nijakim
mieście, w jego koronnym miejscu.
A teraz rzuć okiem na swoje ciało, nic
więcej nie da się powiedzieć,
A gorzki głos w lustrze woła: „ Hej,
książę, ogol się;
Teraz, jeśli potrafisz zapanować nad
trzęsącymi się palcami,
Dlaczego nie spróbujesz rozpakować
żyletki z nierdzewnej stali?
To prawda, musiało do tego dojść, tak
musiało być.
Nie była to długa droga do upadku, czyż
nie osobliwy to upadek?
Nie ma tu ciepłej wody i tylko zimna z
kranu leci,
Więc czego oczekujesz po miejscu takim
jak to, gdzie przyszło ci żyć?
Nie pij z tej filiżanki, jest brudna i
pęknięta, nie da się jej umyć.
Brak tu światła. Przyjacielu, twoja
wizja tonie w mroku.
Wytrzyj twarz z mydła, teraz ty jesteś
Świętym Mikołajem.
Nie, nie zarazisz nikogo swoim
entuzjazmem.
Myślę, że jesteś uciekinierem, który nie
może sobie znaleźć miejsca.
To kondukt pogrzebowy zatrzymał się na
twojej twarzy, jak odbicie lustra.
To prawda, musiało do tego dojść, tak
musiało być.
Nie była to długa droga do upadku, czyż
nie osobliwy to upadek?
Pamiętasz ścieżkę i dziewczynę, która
miała kasztanowe włosy,
A ty każdego lata zbierałeś rosnące tam
jagody.
Były tam chwile, że była kobietą, były
chwile, że była jak dziecko,
Prowadziłeś ją w cień, tam gdzie maliny
rosły dziko;
Wspinałeś się na mroczne góry, okrywając
widoki piaszczystą zasłoną,
Zdziwiony, że miłość towarzyszy ci
wszędzie, nie rozstając się z tobą,
To trudne wspomnienie, sprawi, że
zaciśniesz swe pięści.
Aż wokół przegubów żyły wyjdą ci na
wierzch jak autostrady.
Prawda, musiało do tego dojść, tak
musiało być.
Niebyła to długa droga do upadku, czyż
nie osobliwy to upadek?
Jeszcze możesz znaleźć posadę, idź z kumplem
pogadać;
Na ostatnich stronach gazet są kupony,
które możesz wysłać.
Dlaczego nie przyłączysz się do
Rosicrusians? Oni przywrócą ci twoją nadzieję,
Możesz znaleźć swą miłość w wykresach na
jasnobrązowej pocztówce.
Ale zużyłeś już wszystkie, oprócz jednego
ze swoich losów
Który zdaje się być wypisany na twoim
przegubie wraz z paroma tysiącami snów.
Nadchodzi Święty Mikołaj, ostrze w twój
mit,
I zakłada swoje ciemne okulary i
pokazuje, gdzie uderzyć.
A wtedy obiektywy kamer uwiecznią
przegranego faceta.
Przymiarka szmaty, takie przedstawienie
daje szmata.
Znasz ten teatr, to jest Twój kostium i
Twoja gra.
Tym
razem wszystko jasne: monolog pijaka przed lustrem. Niestety tak się składa, że
publiczność tamtych lat ceniła bardziej wyznania pijackie, niż religijne. Na szczęście
my mamy Krzysztofa Krawczyka, a nie Cohena. Mimo to ta ballada jest jednym z
najbardziej udanych utworów artysty. Tytuł Dress Reharsal Rag jest wieloznaczny
dwa pierwsze słowa oznaczają przymiarkę kostiumu teatralnego ostatnie to „szmata”
w znaczeniu pogardliwym. „Ty szmato”.
Nauczyciele
Spotkałem kobietę, a było to dawno, o
włosach czarnych, jak czarne być mogą:
„Czy jesteś nauczycielką serca?”, „Nie”
– odpowiedziała miękko.
Spotkałem na morzu dziewczynę, o włosach
złotych, jak mogą być złote:
„Czy jesteś nauczycielką serca?”, „Tak,
ale nie dla ciebie”.
Spotkałem człowieka pozbawionego rozumu,
w straconym jak jego rozum miejscu:
„Pójdź za mną”, powiedział ów mędrzec,
lecz on szedł z tyłu.
Wybrałem się do szpitala, gdzie nikt nie
był chory, a z każdym było źle:
Gdy zapadła noc i opuścili go
pielęgniarze, nie potrafiłem poruszać się.
Nadchodzi ranek, a po nim południe
przychodzi,
Pora na obiad, ostrze skalpela leży obok
mojej srebrnej łyżeczki.
Jakieś dziewczyny przyszły, przez omyłkę
w bałaganie skalpel zostawiły:
„Czy jesteście nauczycielkami mego
serca?”, „Jak łamać – wszystkie serca uczymy”.
Pewnego ranka obudziłem się sam, nie
było szpitala i i pielęgniarze sobie poszli:
„Czy jestem wystarczająco ukształtowany,
mój Panie?”, „Dziecka, z ciebie są same kości”.
Jadłem i jadłem i jadłem, o żadnym
talerzu nie zapomniałem:
„Więc jaką cenę mają te kolacje?” „Aż
wyrzucimy je z obrzydzeniem”.
W każdej pracy, na każdej twarzy,
wyładowywałem swą nienawiść wszędzie,
Ktoś życzył mi dobrze, ja życzyłem
sobie, aby uścisnął mnie.
Kilka dziewczyn ściskało mnie, a potem
byłem ściskany przez mężczyzn:
„Czy moja namiętność doskonałą jest?”
„Nie, zrób to raz jeszcze”.
Byłem hojny i mocny, wiedziałem jakie są
słowa w każdej piosence:
„Czy moje śpiewanie wam się podoba?”
„Nie, słowa które śpiewałeś były złe”.
Kim jest ten, do kogo zwracam się? Kto
poniewiera to, co ja czczę?
„Wy jesteście nauczycielami mego serca?”
„My spokoju uczymy każde serce”.
„O, nauczyciele, czy moje lekcje są odrobione?”
„Już żadnej więcej zrobić nie mogę”.
Śmiali się i śmiali i powiedzieli:
„Więc, chłopcze, czy twoje lekcje są odrobione?”
{Pewne
metafory nie mieszczą się w konwencji tej piosenki, tak jest w istocie, banał sąsiaduje
tu z głębszą refleksją i co dziwne, ta druga strona (głębsza) rozbija schemat.
Schemat wersyfikacyjny oddany jest tu wiernie, w istocie jest on nieciekawy, a
przekład wręcz urozmaica rymy.}
Zuzanna
Zuzanna cię prowadzi
W swoje miejsce tuż nad rzeką
Możesz słuchać plusku łodzi
Możesz spędzić noc razem z nią.
I wiesz, że jest trochę zwariowana
Więc dlatego chcesz tam zostać
Właśnie proponuje pomarańcze i herbatę,
Które przyszły prosto z Chin.
A gdy chciałbyś jej powiedzieć,
Że nie możesz jej pokochać
Zmienia twoją długość fali
I pozwala rzece opowiadać,
Że od dawna już ją kochasz.
I chcesz z nią powędrować
I chcesz pójść na oślep
I wiesz , że ci zaufa
Bo jej ciała wspaniałego dotknąłeś
Myślą swą.
A Pan Jezus był żeglarzem
Gdy przechadzał się po wodzie
Z swej samotnej wieży z drewna
Wypatrując, spędził długie chwile
Do tej pory, aż upewnił się,
Że zobaczyć tylko mogą go tonący
Rzekł: „Żeglować będą ludzie,
Aż się morze stanie dla nich wolne”.
Lecz on już był załamany
Nim niebiosa się otwarły,
Zdradzony, niemal ludzki,
Jak kamień zapadł w mądrość swą.
I chcesz z nim powędrować
I chcesz pójść na oślep
I wiesz, że mu zaufasz
Bo twego ciała idealnego dotknął
Myślą swą.
Zuzanna trzyma Cię za rękę
I nad rzekę cię prowadzi
Jest ubrana w pióra i łachmany
Z jakiejś Armii Zbawienia akcji.
A słońce leje się jak miód
Na twą damę z tej przystani,
Która pokazuje gdzie masz szukać:
Tam wśród kwiatów i wśród śmieci.
Są tam bohaterzy w wodorostach.
Są tam dzieci o poranku,
One też dorosną do miłości
I pożądać będą zawsze.
A Zuzanna trzyma lustro.
I chcesz z nią powędrować
I chcesz pójść na oślep
I wiesz, że ci zaufa
Bo twego ciała idealnego dotknęła
Myślą swą.
Wielu
miłośników Cohena uważa tą piosenkę za hipisowski hymn. Jak wyjaśnił to kiedyś
sam autor, to impresja po niespełnionej miłości do żony przyjaciela. Jak w
„Niebieskim deszczowcu”, powracają namiętność i zdrada, poszukiwanie Boga.
Partyzant
Kiedy przez granicę się przelali
Bym się poddał zażądali.
Powiedziałem sobie nie
Wziąłem karabin i zniknąłem.
Dość często zmieniałem nazwisko,
zgubiłem żonę i dziecko,
ale mam wielu przyjaciół
i kilku z nich ze mną jest.
Stara kobieta schronienie nam dała
Ukrywała nas na strychu.
Potem żołnierze przyszli.
Ona bez jęku skonała.
Trzech spośród nas było nad ranem
A wieczorem sam zostałem,
Ale wytrwać muszę.
Granice są moim więzieniem.
Wicher wieje, wicher wieje,
Nad grobami wicher wieje.
Wkrótce przyjdzie wolność,
A my wyjdziemy z cienia.
„Les
Allemands etaient chez moi
Ille
me disent resigne – toi
Mais
je n’ai pas peur
J’ai
repris mon ame
J’ai
change cent fois de nom
J’ai
perdu femme et enfant
Mais
j’ai tants d’amis
J’ai la France entiere
Un
vieux home dans un cache
Les
Allemends I’ont prisent
Il
est mort sans surprise”.
Prawdopodobnie
Cohen tę piosenkę śpiewał również w wersji francuskiej. Tekst jest oparty na
motywie znanej z lat wojny piosence partyzanckiej, śpiewanej we Francji. Kto i
gdzie ją napisał nie wiem. Być może się mylę, bo jest wiele partyzanckich
piosenek do siebie podobnych. Prawdopodobnie dlatego znalazła się w „Śpiewniku
warchoła”, wydanym przez NOWA w 1979 roku.
Żegnaj Marianno
Podejdź do okna moja maleńka
Chciałbym czytać z twej dłoni
Wydawało mi się, że trochę jestem
cyganem
Zanim pozwoliłem ci zabrać mnie do domu
Żegnaj maleńka, to chwila by zacząć
Śmiać się i płakać, płakać i śmiać się z
tego jeszcze raz.
Wiesz jak dobrze mi się z tobą mieszka
Lecz sprawiłaś, że zapomniałem tak wiele
A aniołowie zapomnieli pomodlić się za
nas
Spotkaliśmy się, gdy byliśmy bardzo
młodzi
W głębokiej zieleni Liliowego parku
Szłaś za mną, jakbym był krucyfiksem
Wędrowaliśmy na klęczkach w mroku
Twoje listy mówią mi, że teraz jesteś
Obok mnie
Więc dlaczego czuję się samotny.
A ty rozplatasz pajęczą sieć
Co zmienia mą kostkę w kamień
Teraz bardziej potrzebuję twej skrytej
miłości
Jestem zimny jak ostrze nowej żyletki
Gdy powiedziałem, że jestem niezwykły –
odeszłaś
Nigdy nie mówiłem ci, że byłem dzielny
Naprawdę jesteś tak rozgadana
Rozumiem, że chciałabyś odmienić swoje
imię jeszcze raz
Właśnie wspiąłem się po linie
Na zbocze góry
By obmyć swe powieki w deszczu.
Zimowa Pani
Wędrująca Pani, zostań przez chwilę nim
noc stanie się rankiem
Właśnie ja jestem na twej drodze
postojem, wiem, nie mogę być twoim kochankiem.
Więc żyłem z dzieckiem śniegów, byłem
żołnierzem
I biłem się z każdym dla niej, póki noc
okrywała swym chłodem.
Zwykła nosić swe włosy właśnie jak ty,
wtedy gdy spała
A utkane być mogły na krosnach z
oddechu, dymu i złota.
I dlaczego teraz milcząc stoisz w
drzwiach?
Przyszłaś tutaj po drodze, już wcześniej
uwzględniłaś to w planach.
Wędrująca Pani, zostań przez chwilę nim
noc stanie się rankiem.
Właśnie ja jestem na twej drodze
postojem, wiem, nie mogę być twoim kochankiem.
Cóż za banał Panie Cohen, ale słusznie
prawisz! Znałem też taką Winter Lady i myślę, że każdemu to się zdarza.
Pobyt
w odosobnieniu przerywa wiadomość z banku. Oszukany przez menadżerze jest
bliski bankructwa. Musi wrócić na estradę. Wyrusza w światową trasę, która z
przerwami trwa kilka lat. Wydaje kilka płyt z koncertowymi wersjami starych
przebojów. Piosenki powtarzają się, ale za każdym razem są inne, bo towarzyszą
mu różni muzycy od gwiazd country, rocka, jazzu.
Krytyka
znęca się nad tymi produkcjami, zarzucając im wtórność i eklektyzm, ale wierna
publiczność kolekcjonuje te albumy.
W
roku 2016 literacką nagrodę Nobla otrzymał Bob Dylan. W filmie biograficznym na
pytanie; czym dla poety jest sukces? Cohen odpowiada; dostać nagrodę Nobla. Czy
można mądrze odpowiedzieć na tak postawione pytanie. Leonard Cohen sięgnął po
gitarę, aby dać się poznać szerszej publiczności. Poeta cieszący się lokalną
sławą w rodzimej Kanadzie był kompletnie nie znany w USA. Sukces przyszedł
nieoczekiwanie, ale też nie trwał długo. Wierną publiczność znalazł w
Europie. 
Przemierzał
z gitarą i akompaniującym zespołem świat, pracowicie zdobywając publiczność.
Nigdy nie dawało to takich rezultatów jak występy gwiazd pop. Sukcesy
przychodziły nieoczekiwanie. Piosenki „Aleluja” i „Dancing to the end of love”
stały się wielkimi przebojami, powtarzanymi przez stacje radiowe do znudzenia.
Po piosenki Cohena sięgnęli inni wykonawcy, a kilka z nich pojawiło się w
ścieżkach dźwiękowych filmów. Zaczęto doceniać chwytliwość melodii z
refleksyjnością tekstów. Wszystko wskazuje na to, że wiele z nich wkrótce
stanie się standardami szeroko pojmowanej muzyki rozrywkowej.
Osiemdziesięciodwuletni
pieśniarz po raz ostatni wchodzi do studia by nagrać album „You want it
darker”. Producentem jest syn Adam. Artysta jest już zmęczony, niskim głosem
melorecytuje. Linia melodyczna jest ledwie zarysowana, ale słowa docierają
dobitnie. Ma jeszcze tyle do opowiedzenia. Pogodzony ze światem, ale pytający o
Boga i sens; „Ty, który przemieniłeś wodę w wino, a potem wino w wodę…”.
Leonard
Cohen umiera 11 listopada 2016 roku.
Andrzej Wilowski