Nie lubię spotkań autorskich. Głównie przez to, że
dobrze jest iść na nie z już przeczytaną książką – nawet pomimo tego, że
organizowane one są po to właśnie by daną pozycję wydawniczą wypromować – ale nie
tylko…





















                Widać wyraźnie (kiedy patrzy się na zdjęcie), że
spotkanie, którego ten artykuł dotyczy, wiązało się z książką Marka
Ławrynowicza pt. „Mundur” – ta flaga zatknięta na brązowym sznurowanym bucie (raczej
nie do zapomnienia) to znaczna części jej okładki, a „Kulturalnik Poznański”
wspominał już o niej i stąd czytelnicy powinni ją kojarzyć. Skoro już wiadomo o
czym będę pisać, pozwolę sobie wrócić teraz do początku i dokończyć myśl  powziętą we wstępie o nie lubieniu spotkań
autorskich.
Otóż, z reguły na takim spotkaniu nie mam wcześniej przeczytanej tej nowej
książki, bo ja już tak mam, że wszelkie nowości książkowe, filmowe, spektaklowe
czy koncertowe lubię konsumować kiedy one nowe wcale już nie są, a Internet,
gazety i inne media pełne są różnych o nich opinii. I właśnie te opinie
zachęcają bądź zniechęcają mnie do zakupu danej książki albo zobaczenia filmu,
spektaklu czy też posłuchania koncertu. Ale to nie wszystko – spotkań
autorskich nie lubię również dlatego, że dobrze widziane jest od razu kupić
promowaną pozycję wydawniczą i później z miejsca pobiec z nią po autograf, a –
po pierwsze – nie wiadomo czy będę chciała w ogóle ją przeczytać, więc po co
miałabym ją kupować i – po drugie – nie jestem kolekcjonerką autografów,
zupełnie nie rozumiem ludzi, którzy je zbierają, wcale do mnie nie przemawia ta
idea, nie wiem dlaczego oni kolekcjonują czyjeś bazgroły i jeszcze niejednokrotnie
traktują kartki z nimi jak jakieś świętości. A zresztą, po co zaraz gryzmolić w
nowo kupionej książce? Przecież czystość jest z gruntu lepsza od niedbalstwa i
bałaganiarstwa.
Na spotkaniu tym jednak nic nie było tak jak sobie wykoncypowałam. Pan
Marek zaczął – oczywiście- mówić o książce, jej kanwie i inspiracji, ale szybko
dyskusja zeszła z tych tematów na inne, takie okołospołeczne. Najpierw myślą
przewodnią był fakt, że współcześnie wszyscy właściwie ciągle nosimy mundury, niewielu
z nas jest naprawdę wolnych, a społeczeństwo stało się tak podzielone jak nigdy
dotąd. Później było parę słów o przyjaźni męskiej, która już chyba zanika, co
zapewne spowodowane jest tym, że wszyscy boją się być oskarżeni o homoseksualne
skłonności – taką mamy teraz rzeczywistość. Następnie debatowaliśmy nad tym
dlaczego chłopcy i później chłopacy, a nawet młodzi mężczyźni teraz to w
większości takie mniejsze i większe maminsynki. Mówiliśmy też o ich tak modnym
teraz bezstresowym wychowaniu, które w przypadku dziewczynek nie czyni
większych spustoszeń. Natomiast u chłopców skutkuje tym, że tak naprawdę nie ma
już prawdziwych facetów.
Takie wnioski na zwykłym spotkaniu autorskim? Chyba jednak kupię sobie ten
„Mundur”, wierząc, że wynajdę w książce kolejną mondrość. Nawet pomimo tego, że
jest on porównywany do największego dzieła Jaroslava Haška, czyli „Przygód
dobrego wojaka  Szwejka”, a on do mnie
raczej w ogóle nie przemawia.
Natalia Mikołajska