Jaki kramik? Z czym kramik? Jak
wewnątrz organów Ladegasta we Farze w Poznaniu – w instrumencie! – można mieć
sklep? Zresztą, tam nie ma na to miejsca, bo zajmują je piszczałki i traktura
gry (system łączący klawisze z piszczałkami).
Przecież k
ram – jak czytamy w słowniku – to
słowo pochodzące z języka 
 
 

Zdj. nr 1 – Prospekt organów we farze w Poznaniu – pochodzi z Wikipedii.


Co jest w organach?
Moglibyśmy też zapytać: co jest w szafie organowej? Myślę jednak, że należy
zacząć od podstaw, ale nie chcę przy tym, żebyśmy wszyscy stali się od razu organoznawcami
i dlatego ograniczę się do minimum.
Zatem, organy piszczałkowe to instrument dęty klawiszowy, największy jaki kiedykolwiek
wymyślono, który czasami znaczy więcej niż cała orkiestra symfoniczna, chociaż gra na
nich jeden zaledwie człowiek. Bywa bowiem, że grając korzysta on z p
ołączenia międzyklawiaturowego, które sprawia, że
oprócz dźwięków wydawanych przez piszczałki odpowiadające naciskanym klawiszom
i głosom z nimi połączonym brzmią również dźwięki z głosów będących w
dyspozycji innej klawiatury (w klasycznych organach jest kilka klawiatur), a
jej klawisze naciskają się same. Czary, magia i prestidigitatorstwo! Pomyśleć
tylko, że czasami gra tak również nasz szalony rozmówca, czyli organista,
który wewnątrz instrumentu chce handel uprawiać. No, absurd po prostu!
Historycznie rzecz biorąc pierwowzór organów pojawił się już w
Starożytności, co nikogo nie powinno dziwić – wówczas ludzie wymyślili prawie
wszystko. Co najciekawsze i zarazem najdziwniejsze – biorąc pod uwagę to co
obserwujemy teraz – początkowo organy były instrumentem wyłącznie
świeckim. Kościół bowiem, w obawie przed przeniknięciem kultury pogańskiej do liturgii, nie dopuszczał do ich udziału
w muzyce kościelnej. Dopiero papież Witalian
(żyjący w VII w święty Kościoła Katolickiego), w okresie kryzysu chorału gregoriańskiego, wyraził zgodę
na wprowadzenie organów do oprawy muzycznej mszy  świętej.
Jednak
w Europie średniowiecznej organy pojawiły się już w V w. (zatem jeszcze przed
Witalianem), choć klawiatura przypominająca tę dzisiejszą ujrzała światło
dzienne dopiero gdzieś w wieku XIII – wcześniej zamiast klawiszy były zasuwy
tonowe, w które trzeba było uderzać, nierzadko wręcz walić pięściami, a
ewentualnie łokciami, co naprawdę do najłatwiejszych rzeczy nie należało, a
organiści mieli permanentnie chyba bolące i posiniaczone łokcie tudzież pięści.
Zresztą gra na organach wtedy (także w Baroku, kiedy  żył Jan Sebastian Bach, największy kompozytor
muzyki organowej i chociaż miał on już tę dzisiejszą klawiaturę) w ogóle raczej
prosta nie była – najpierw trzeba bowiem dostarczyć powietrze do piszczałek, a
do tego potrzebni byli kalikanci (od łac. calcare – deptać), którzy depcząc pedały
dźwigowe wprawiali w ruch miechy organowe pompujące to powietrze – bez
powietrza nie ma
klasycznych organów.
Patrząc na sprawę z dzisiejszego punktu widzenia – świetnie, pojawiały się nowe
miejsca pracy, patrząc na sprawę z historycznego punktu widzenia – źle,
wymyślano nowe zajęcie dla służących i ludzi niższego stanu. Dodać należy tu,
że dzisiaj mamy już elektryczne
miechy organowe,
które organista uruchamia jednym palcem naciskając odpowiedni przycisk –
wiadomo, cywilizacja idzie do przodu.
Wróćmy jednak do historii organów – na przełomie
wieków XVIII i XIX (długo po Janie Sebastianie Bachu) nastał
Romantyzm.
Był to okres przełomowy – nastąpiła wtedy
potężna i nagła w sumie industrializacja. Zaczęto też
poszukiwać nowych środków wyrazu w muzyce – jasne i lekkie brzmienia Baroku
zmieniono na tonacje czysto romantyczne, czyli bardziej ciemne i cięższe. Miał wtedy także miejsce duży rozwój budownictwa
organowego, a co za tym idzie wzrastała liczba budowanych instrumentów i ich
jakość,
ale także zmieniała się budowa organów. Przede
wszystkim powstał podział na głosy i kompletnie rozbudowano – w zasadzie zrekonstruowano
na nowo – rejestry (
czyli  grupy piszczałek o podobnej
budowie i brzmieniu), w rezultacie czego organy zaczęły brzmieć jak prawdziwa orkiestra
symfoniczna. Weźmy też pod uwagę i to, że 30 sierpnia
1818 roku
w Hermsdorf w Niemczech (kraj związkowy Turyngia) urodził się pewien organmistrz (budowniczy organów) Friedrich
Ladegast, który zbudował te w Poznaniu i – ale tylko pośrednio, bardzo
pośrednio – jest powodem, dla którego powstał ten artykuł. Przyczyną
priorytetową pozostaje wciąż kramik naszego organisty-handlowca, bo może jednak
ten niemiecki organowy budowniczy – pan Friedrich – był ukrytym jasnowidzem, przewidział
taki rozwój wypadków i pozostawił w swoich organach trochę wolnego miejsca na
ten kramik, a może nawet kramiki? Inwencja twórcza projektantów nie zna granic…
  
Co jest na ladegaściańskim stole do gry?


Zdj. Nr 2 – stół do gry – pochodzi ze strony organów farnych.
Poznańskie organy Ladegasta mają jak widzimy – 3 manuały (łac. manus – ręka)  i 1 pedał, czyli klawiaturę nożną albo
„manuał” nożny bądź pedałowy, jak to niektórzy (w tym ja) lubią mówić.  Ma on aż 27 klawiszy i niektórzy (w tym ja)
bardzo go lubią. Są co prawda na świcie organy mające po 5 i 7 manuałów, ale
standardem są te ladegaściańskie 3. W
wyjątkowych przypadkach można spotkać również organy z kilkoma zestawami
manuałów lub z dwoma klawiaturami nożnymi. W Ladegaście w Poznaniu p
iszczałek jest 2579, w
większości wykonanych z wysokostopowej cyny z domieszką ołowiu, antymonu,
bizmutu, srebra i arsenu, ale – spokojnie – w organach nie ma arszeniku.
Piszczałki drewniane natomiast zrobione są ze szlachetnych gatunków drewna
takich jak: świerk, jodła syberyjska i brzoza. Przy klawiszach zaś – i to jest ważne, choć o tym już wiemy – znajduje się
traktura, czyli  system
przenoszenia ruchu pomiędzy klawiszami a poszczególnymi piszczałkami organów. Bez niej, czyli bez tego
ogniwa pośredniczącego w przekazywaniu na odległość woli organisty, nie ma
klasycznych organów.
Ale wróćmy ponownie do Romantyzmu i budowy organów – w epoce tej w
instrumencie pojawiły się żaluzje, a powszechnie przyjmuje się, że
żaluzje wynalezione zostały już w Starożytności (przecież wcześniej – na
początku artykułu – przypominaliśmy sobie, że ludzie wymyślili wtedy prawie
wszystko). Żaluzje wymyślili Egipcjanie (z naciąganej trzciny) i niezależnie
Japończycy (z drzew bambusowych). W Europie zostały one opatentowane jako
produkt techniczny dopiero w roku 1769 przez londyńskiego przedsiębiorcę
Edwarda Berana. W Romantyzmie, co
interesuje nas w tej chwili najbardziej,  trafiły one do organów i
pojawiły się
przy pedałach nożnych. Organowe żaluzje sprawiły,
że jeden nasz szalony organista-handlowiec ma czasami tak, iż może uzyskiwać
różne odcienie dynamicznego brzmienia, jak przy całej orkiestrze symfonicznej, która przecież może mieć i około 100
członków.
Co
jest za ladegaściańskim prospektem?
                Prospekt to – jak widzimy na zdjęciu nr 1 – przednia
wyeksponowana część szafy organowej. Jest głównym elementem dekoracyjnym
organów, który czasami jako pierwszy rzuca się w oczy w kościołach i aulach
koncertowych. Stanowią go wbudowane piszczałki prospektowe, które najczęściej
wykonane są ze szlachetnego, bardzo błyszczącego się albo wręcz świecącego
metalu. Właściwy instrument – organy – znajduje się za prospektem, schowany we
wnętrzu szafy organowej. 


Zdj. nr 3 –„dwa światy, czyli za i przed prospektem – wykonał Bartosz Seireft.
                Prospekt to również – jak widzimy na zdjęciu nr 3 – ściana,
która oddziela od siebie dwie rzeczywistości, tę pokazową i tę „pracującą”. Nas
ciekawi bardziej ta druga, bo normalnie jej nie widać. Wiemy już, że w szafie
organowej, za prospektem są piszczałki – kojarzą się nam one z czymś obłym, okrągłym
i kulistym, ale w organach te drewniane wcale takie nie są i widać, że to bardzo
kanciaste wielościany, bo tylko w takich przepływające powietrze wyda odpowiedni
dźwięk albo i dźwięki. Inaczej sprawa wygląda z piszczałkami metalowymi – mają one
postać rur. Uzupełnić trzeba jeszcze to, że patrząc na te dwa światy ze zdjęcia
nr 3 i wracając do tematu głównego, czyli do handlu w instrumencie, trzeba jednak
tu zaznaczyć, że może aż tak szalony ten organista nie jest, bo widząc to
zdjęcie i analizując jego szczegóły z wolnym miejscem
stwierdzamy, że jest tu i miejsce na kramik, ale taki raczej małutki. Bez
szaleństw. Tylko co ten organista ma w tym kramiku? Drugie śniadanie? Książki?
Widzimy, że nasz organista nie jest ani gruby ani nawet trochę przy kości (sprawa
drugiego śniadania – niestety – upada) i wiemy z pewnych źródeł, że mimo iż
posiada on radio i telewizję, zdarza mu się od czasu do czasu czytać książki. Może
więc książki? Ale kto teraz czyta książki? Mówi się, że tylko inteligenci. Mamy
zatem inteligentnego, wykształconego organistę, który opiekuje się organami. Tylko tyle albo aż tyle.
Wiem o tym, bo byłam w Ladegaście i widziałam ten mały kramik – nie są to
książki organisty, tylko po prostu zbiór mniejszych lub większych narzędzi,
nożyczek, młotków i taśmy klejącej, którą wtedy akurat musiałam sobie wyobrazić,
bo jej nie było, a miała być – nasz organista jej właśnie szukał. I nie
znalazł. Ten kramik to po prostu miejsce z tym wszystkim co z reguły ma przy
sobie taka zwykła złota rączka. Dodać tu należy, że drewniana budka – jeśliby
się trzymać tego tłumaczenia z języka niemieckiego z początku artykułu – pewnie
by się jednak w organach nie zmieściła naszemu inteligentowi.
Natalia Mikołajska