RARYTASY Z ZAKURZONEJ GRAJĄCEJ
SZAFY
Gdy trzydzieści pięć lat temu grupa The Carpenters wydała płytę
zatytułowaną „Made In America” nic nie wskazywało na to, że to pożegnanie.
Karen Carpenter od lat zmagająca się z anoreksją wydawała się wychodzić na
prostą. Jej brat Richard współtworzący ten unikalny duet także zaczynał nowy
rozdział w życiu. Właśnie co udało mu się pokonać uzależnienie od leków i
narkotyków.
Zrealizowana po dwuletniej
przerwie, jaką rodzeństwo zafundowało sobie od pracy płyta była ogromnie
oczekiwana przez fanów. I jak zwykle nie zawiedli się. Dziesięć urokliwych
kompozycji wyśpiewanych niesamowitym głosem Karen. „Those Good Old Dreams”
rozpoczynający całość to utwór o brzmieniu z najlepszych lat tego duetu. I
dalej tak to się toczy, aż do ostatniego dźwięku „Because We Are in Love (The
Wedding Song)”.
Przez całe to wydawnictwo
znajdujemy się w krainie muzycznej rozkoszy. Głos Karen Carpenter to dla mnie
muzyczny fenomen. Głos, który działa niczym balsam ma strapione muzyczną
chałturą uszy. Takich wykonawców dziś już nie uświadczymy na muzycznym
firmamencie. Płyta „Made In America” to krążek, na którym tylko przy dwóch
kompozycjach widnieje nazwisko Richarda Carpentera, reszta utworów to produkcje
innych kompozytorów, m.in. Burta Bacharach’a, Johna Bettis’a czy Marvina
Gaye’a.
Na albumie wyraźnie wyczuwa się
świeżość aranżacji i bardzo dobrą formę Karen i Richarda. Niestety, tym albumem
Karen Carpenter pożegnała się na zawsze ze swoimi sympatykami. Fatalna choroba
pokonała tę wyśmienitą wokalistkę dwa lata później. I choć na tej płycie
brakuje może rozpoznawalnych przebojów (może za wyjątkiem „Those Good Old
Dreams” czy „Beechwood 4-5789” z repertuaru grupy The Marvelettes), to dla
sympatyków tej grupy będzie to i tak album wyjątkowy. Z wielu względów.
Jacek Liersch