RARYTASY Z ZAKURZONEJ GRAJĄCEJ SZAFY
Z okładki tej płyty
spoziera osobnik o urodzie neandertalczyka odzianego w kapelusz a’ la Hoss
Cartwright z serialu „Bonanza”. Patrzący w bliżej niesprecyzowaną dal. Ale to
tylko wizerunkowe pozory. Pod tą fotograficzną tapetą kryje się bowiem artysta
wyjątkowy, wiedzący o co w show biznesie chodzi. Jego głos koi duszę niczym
balsam.
Demis Roussos i druga w jego dorobku płyta, wydana w 1973
roku i zatytułowana „Forever And Ever”. Dziesięć nagrań, z których tylko dwa są
mniej znane publiczności. Pozostałych osiem to szlagiery, które dłużej lub
krócej gościły na listach przebojów Europy zachodniej. Ale ku naszej radości docierały
też do naszego kraju.
To był czas Demisa Roussosa, który artysta skrzętnie i w
sposób perfekcyjny wykorzystał dostarczając raz po raz nowe przeboje. Całość
rozpoczyna tytułowy „Forever and Ever”. Ta delikatna, melodyjna piosenka stała
się jednym z pierwszych wielkich przebojów Roussosa, docierając do pierwszych
miejsc list przebojów w wielu krajach. Ten wyjątkowy album zamyka kolejny wielki
szlagier, „Goodbye, My Love, Goodbye”. To naprawdę znakomite zamknięcie tego
zestawu hitów.
Bo jak inaczej nazwać takie piosenki jak „My
Friend The Wind”, „ My Reason”, „Lovely Sunny Days”, „Velvet Mornings”, „Lost
In A Dream” czy „When I Am A Kid”.
Każde z nich zaliczało dłuższy czy krótszy pobyt na listach
przebojów, przysparzając artyście wiele splendoru i całe mnóstwo popularności.
Patrząc na zestaw piosenek na tym albumie śmiało można by
jego tytuł zmienić na „The Best Of Demis Roussos”. Świetna to płyta szczególnie
dla wszystkich rozkochanych w aksamitnym głosie tego jednego z „dzieci
Afrodyty”. O skali popularności Demisa Roussosa i tego zestawu piosenek niech
świadczy fakt, że album „Forever And Ever” ukazał się w pięćdziesięciu trzech
wersjach na całym świecie. To taki drobiazg, o którym dzisiejsi wykonawcy mogą
tylko raczej pomarzyć.
Jacek Liersch