RARYTASY Z ZAKURZONEJ GRAJĄCEJ
SZAFY
To wspólne muzyczne przedsięwzięcie dwóch artystów od początku wzbudzało
wielkie zainteresowanie. Były jednak też obawy. No bo jak pogodzić dwie wielkie
osobowości muzyki? I jak będzie wyglądała ta ich wspólna płyta? Wszak
prezentowali odmienne gatunki muzyczne. Obawy wśród krytyków i odbiorców były
więc uzasadnione. Ale mimo wszystko więcej było nadziei, że powstanie coś
nowego, oryginalnego, co rozrusza rockową scenę. Te nadzieje miały silne
fundamenty w osobach Jona Andersona i Vangelisa.
To właśnie oni postanowili w 1979
roku zabrać się za wspólne nagrania. Mieli już w dorobku wspólne muzyczne
dokonania, między innymi współpracowali przy autorskiej płycie Vangelisa
„Heaven and Hell”. Ale dopiero album „Short Stories” wydany w 1980 był tym
krążkiem, gdzie obaj panowie razem pracowali nad wszystkimi kompozycjami.
„Short Stories” od pierwszego nagrania zachwycił słuchaczy. Bo inaczej być po
prostu nie mogło. Urzekająco niebiański głos Andersona plus genialne dźwięki,
jakie wydobywał z instrumentów klawiszowych Vangelis, dały wspaniałe efekty.
Dziesięć nieziemskich nagrań. I
choć nie jest to może muzyka najłatwiejsza w odbiorze to jednak te dwa wielkie
nazwiska spowodowały wielkie zainteresowanie owym krążkiem. Dowodem na to niech
będzie choćby czwarte miejsce na UK Albums Chart, do którego w 1980 roku dotarł
ten album.
Wszystko zaczyna się
instrumentalnym wstępem Vangelisa z niewielką pomocą Andersona. Dynamicznie i
klawiszowo, czyli „Curious Electric”. Potem do akcji wkracza już Anderson.
„Each & Everyday” i „Bird Song”, to dwie kompozycje gdzie sympatycy grupy
Yes mogą nacieszyć uszy wokalem Jona Andersona. Szczególnie „Bird Song”,
muzyczna miniaturka zachwyca. Ale tak będzie już do końca tej płyty. Bo
przecież chwilę potem jest już „I Hear You Now”, utwór rozpoznawalny nawet dziś
w każdym zakątku świata. Stronę „A” kończy „The Road”, spokojny wręcz
pompatyczny w swej wymowie utwór.
A na drugiej stronie mamy „Far Away
in Baagad”, króciuteńki fragment, zaśpiewany w trochę szalonym tempie. A zaraz
potem „Love Is”. Perła. I chwilę potem następna cudna rzecz. „One More Time”,
to jakby rzecz żywcem wycięta z którejś płyty grupy YES. Całość tego jakże
wyjątkowego wydawnictwa kończą dwa nagrania: „Thunder”, chyba najmniej
dopracowana kompozycja z wszystkich nagrań na tej płycie (dobrze że nie jest
zbyt długa) i wieńczący całość „A Play Within a Play”.
A muzyka panów Anderson/Vangelis
mogłaby się tak sączyć w nieskończoność. Jednak wszystko ma swój kres. Nawet ta
płyta. Dziesięć kompozycji i raptem trzy kwadranse pozytywnych dźwięków
dobiegło końca. Ale to co miało się wydarzyć najpiękniejszego w historii
nieformalnego duetu Jon/Vangelis miało dopiero się zdarzyć rok później. Ale o
tym w odcinku 673 rarytasów. Czyli już wkrótce.
Jacek Liersch