JACEK LIERSCH PRZYPOMINA
W latach siedemdziesiątych poprzedniego stulecia dużą popularnością na
naszym kontynencie cieszyły się zespoły rodem z krainy tulipanów. I tak
naprawdę trudno wytłumaczyć ten muzyczny fenomen.
Bo były to zarówno grupy grające
muzykę rockową, że wspomnę choćby Golden Earing czy Shocking Blue, ale także
cały zestaw grup grających prostą, melodyjną muzykę popową czy disco. I tutaj
zestaw wykonawców znanych w naszym kraju jest zdecydowanie bogatszy. Pussycat,
Mouth Mc Neal, Snoopy, Luv, Babe, Maywood, George Baker Selection czy Jackpot
to ci wykonawcy, których lepiej lub gorzej przypominany sobie z ich wielkich
hiciorów.
Ale w moim przypadku zdarzyła się
rzecz dziwna. Jakieś trzy, może cztery lata temu przypadkowo trafiłem na
pożegnalny koncert zupełnie nieznanej mi grupy BZN. Obejrzałem ten koncert z
2007 roku w całości. I się zachwyciłem. Proste, melodyjne piosenki, w ciekawych
aranżacjach. Hala widowiskowo-sportowa „AHOY” w Rotterdamie wypełniona po
brzegi fanami zespołu. Falujący i śpiewający wraz z muzykami tłum ludzi. I łzy
smutku, że to już ostatni koncert. Jak oni musieli być uwielbiani w Holandii! A
wcale nie mieli z górki na początku swej kariery.
Jak wiele zespołów w tamtych latach
próbowali znaleźć swoje miejsce w show biznesie. Mózgiem tego muzycznego
przedsięwzięcia był Jan Tuijp, który w 1965 roku wraz grupą przyjaciół założył
ten zespół. Rok później grali już pierwsze koncerty i zostali ciepło przyjęci
przez widownię. W tymże roku zespół przyjął nazwę BZN. Co ona oznacza? Otóż
jest to skrót od nazwy „De Band Zonder Naam”, czyli zespół bez nazwy. Tak
nazwano grupę po pierwszych koncertach w 1966 roku, gdy młodzi muzycy grający
rocka nie mieli pomysłu na nazwę swojego zespołu. Nazwa BZN bardzo im się spodobała
i tak już zostało na kolejnych czterdzieści jeden lat.
Przez te wszystkie lata zespół
przechodził przez wiele dziejowych wichur, burz i zawirowań, których nie
powstydziłyby się rockowe kapele. Ale zawsze wszystkie brudy były prane bez
większego udziału mediów. Chwała im za to. Przez pierwsze lata istnienia skład
grupy zmieniał się wielokrotnie, a muzycy nie ustawali w poszukiwaniu swojego
stylu, który mógłby przynieść im popularność. Kluczowymi momentami były zmiana
rodzaju muzyki jaką grali z rocka na prostą muzykę popową, a także powierzenie
roli wokalisty dotychczasowemu perkusiście Janowi Keizerowi. To były
przysłowiowe strzały w dziesiątkę.

Zmiana wokalisty plus dokooptowanie
do składu wokalistki Marie Kwakman dało wreszcie efekt. Zespół zaczął grać i
śpiewać muzykę lekką, łatwą i przyjemną. Jeszcze może bez fajerwerków na
listach przebojów, ale jednak zmiana stylistyki wzbogacona żeńskim głosem
zrobiła swoje. Niestety, Marie Kwakman nie zabawiła długo w grupie, wolała
pójść własną drogą. Na jej miejsce do BZN dołączyła Annie Schilder. Jak czas
pokazał to była ta kobieta, której chłopaki tak długo szukali.
Jest sierpień 1976 roku i BZN staje
się jedną z bardziej popularnych grup w Holandii. Ich popularność potęgowały
liczne przeboje, które muzycy co rusz lokowali na listach przebojów swojego
kraju a także Belgii czy Niemiec.
W 1984 roku Annie Schilder niestety
opuściła zespół i znów pojawił się problem. Ale chwilę potem pojawia Carola
Smit. I śmiem stwierdzić, że to był ten najważniejszy transfer w historii BZN.
Dysponująca ciekawym głosem Smith musiała zmierzyć się ze starym repertuarem
zespołu. I wypadło to znakomicie. Wokalistka błyskawicznie została zaakceptowana
przez sympatyków.
A potem przez kolejne dwadzieścia
trzy lata lansowała wraz z muzykami z BZN kolejne przeboje. Aż nadszedł rok
2007 i ten ostatni koncert muzyków z holenderskiego Volendam. Zostawili po
sobie ogromną spuściznę w postaci bodaj czterdziestu płyt długogrających i
niezliczonej ilości przebojów. Taki sympatyczny zespół bez nazwy.
 

Jacek Liersch