RARYTASY Z ZAKURZONEJ GRAJĄCEJ
SZAFY

Był rok 1980. Polski rynek fonograficzny z lekka kulał. No może to zbyt
delikatne określenie, ale faktem jest, że półki księgarń (bo o sklepach
muzycznych z prawdziwego zdarzenia można było tylko pomarzyć) świeciły
pustkami. Jednak w każdym z polskich miast były księgarnie, gdzie można było
znaleźć perełki fonografii. Tej naszej, rodzimej jak i wykonawców z bratnich
państw socjalistycznych.
Wymagało to ze strony konsumenta
cierpliwości Indianina, aby upolować cokolwiek, a także nawiązać nić sympatii
ze sprzedawcą/sprzedawczynią w celu zostawienia towaru pod ladą. Dziś mogę to
już zdradzić, bo pani ekspedientka z księgarni jest już na emeryturze.
Moja niewątpliwie nienachalna uroda
sprawiła, że pani ekspedientka z księgarni zostawiała mi płyty, które z wielką
sympatią słucham do dziś. W roku 1980 w ten oto sposób nabyłem płytę Urszuli
Sipińskiej zatytułowaną „Są takie dni w tygodniu/Kolorowy film”. Płyta naprawdę
ciekawa i oryginalna.
Stronę „A” zaczynają dwa znakomite
przeboje „Są takie dni w tygodniu” i „Pamiętam nas”. Trzy kolejne to piosenki: „Sentymentalny
dzień”, „Płynąć” i „Gdy po trudnym dniu” to kompozycje mniej przebojowe, ale
też znane sympatykom talentu Urszuli Sipińskiej.
Druga strona zaczyna się od blisko
dziesięciominutowej składanki przebojów z lat sześćdziesiątych zatytułowanej „Limit
czasu, czyli czy nas jeszcze pamiętasz”. Potem mamy jeszcze trzy kompozycje. „Weź
kolorowy film”, „Ach, cóż to za romans był” i „Śpiewam i gram”. Wszystko znane
i obsłuchane dzięki Polskiemu Radiu (tak, tak kiedyś PR polską piosenką stało).
A dziś pozostaje nam tylko cofnąć się do zacnego winyla i powrócić do rytmów z
tamtych lat. Niby nie tak odległych, a jednak tak trudno dziś o tak zacne
piosenki.
Gwoli uzupełnienia informacji o tej
płycie należy dodać, że autorem piosenek są Jerzy Konrad, Andrzej Ellmann i
Urszula Sipińska. Za teksty odpowiedzialni byli Andrzej Kuryło, Jacek Grań i Adam
Kreczmar. Nad całością czuwał Franciszek Walicki. A przyjemność ta kosztowała
osiem ówczesnych dych. Plus wyrób czekoladopodobny, jako zadośćuczynienie dla
znajomego sprzedawcy. Ale uwierzcie mi, naprawdę było warto!
Jacek Liersch