– „Chciałbym podzielić się z wami smutną wiadomością o tym, że mój ojciec
chrzestny i długoletni menedżer mojej rodziny, Robert Stigwood, zmarł. Był
kreatywnym geniuszem z błyskotliwym poczuciem humoru
” – krótki wpis syna
Robina Gibba zamyka kolejny rozdział „złotych chłopców” światowego szołbiznesu.
Bo Stingwood był wybrańcem, który w swoim managerskim życiu miał wpływ na The
Beatles, the Who, Cream, Erica Claptona czy Bee Gees. A to już wystarczający
asumpt by zostać jednym z nieśmiertelnych rock’n’rolla.

Ale to nie wszystko dla wytrawnych
analityków pop music nazwiska, które wymienię to także fragment muzycznej
układanki godnej odnotowania. Jako impresario wypromował m.in.: Johna Leytona
(Johnny remember me), Tommy Steela, Billy Fury i Marty Wilda.
Ale największa zawodowa miłość
Stingwooda (podobnie jak on z Australii) to trzej bracia Gibb: Robin, Maurice i
Barry, czyli „Bee Gees”.

Barry Gibb wspomina; „Nosił się w stylu edwardiańskim, miał
bokobrody i marynarkę z aksamitnymi klapami. Wyglądał trochę jak Oskar Wilde,
tylko z siwymi włosami. Przyszliśmy do jego biura obok teatru Palladium, a on
wręczył każdemu z nas po 20 funtów, żebyśmy sobie kupili ciuchy na Carnabt
Street
”.
Podpisali kontrakt. Papier życia
Stingwooda. Za 51 % wpływów z wydań płyt Bee Gees menager zapłacił w latach
60-tych tysiąc funtów. Był to jeden z najlepszych interesów w historii
przemysłu muzycznego (co prawda po latach Bee Gees walczyli z nim o odzyskanie
uczciwej działki z tych przychodów – udanie zresztą).

Potem już było tylko dobrze. Grupa
pomimo zmieniających się trendów pozostawała na szczycie list przebojów z
okresem lat 70-tych („Saturday Night Fever”), kiedy nikt nawet nie próbował
dorwać się do finansowego tortu pałaszowanego przez braci i Stingwooda.
Ale jego Roger Stingwood
Organisation (wytwórnia RSO) to także bardzo ważny gracz na światowym rynku
muzyki rockowej. Postawił na młodego Claptona, który właśnie opuścił John
Mayall ‘Bluesbreakers i zainwestował w płyty Cream, Blind Faith i Traffic.
Organizował solowe poczynania Erica Claptona.

Nadzorował teatralne musicale „Hair”
i „Jesus Christ Superstar”. Był producentem filmowym („Gallipoli”, „Evita”, „Grace
2”).

Popełniał także błędy. Jego wizja
filmowego musicalu „Sgt.Peppers Lonely Heart Club Band” z 1978 roku w którym
piosenki The Beatles zaśpiewali Bracia Gibb i Peter Frampton (plus kupa gości)
okazała się komercyjnym trupem wysysającym miliony dolarów.
  

Był świadkiem dramatów rodzinnych
klanu Gibb. Opłakiwał odejście Andyego, Maurice i Robina.
Simon Napier Bell: „Robert Stigwood
różni się od swoich poprzedników, tym że działał na wielu płaszczyznach. Nie
pozostał tylko menadżerem. Miał wydawnictwo muzyczne, agencję koncertową, management
dla artystów. Był jednym z pierwszych niezależnych producentów, zaangażowany w
każdy aspekt branży muzycznej. Był wzorcem dla wszystkich ludzi związanych z
branżą. Pokazywał jak osiągnąć sukces artystyczny i finansowy”.
Arkadiusz Kozłowski