Z Darkiem Rogersem, wielkim
antycoverowcem, który jest kontrowersyjny jeśli o covery chodzi, porozmawiamy o
piosenkach, koncertach typu ‘tribute to’, ‘w hołdzie’ i ‘ku pamięci’, graniu, muzykowaniu,
a także – oczywiście – o coverach.
Zaraz
na początku wywiadu muszę wyjaśnić państwu pewną rzecz. Otóż, zasady
dziennikarskiego savoir-vivru, do
których – niestety – niewielu w tej chwili się stosuje, mówią, że w wywiadzie każdy oprawca wywiadowczy (czyt. dziennikarz
albo i dziennikarka) i każda ofiara wywiadowcza (czyt. osoba indagowana) muszą
zachować wobec siebie pewien dystans, polegający m. in.  na tym, że powinny zwracać się do siebie per ‘pan’ albo i per ‘pani’. Staram się zasadę tę zachowywać i stosuję ją wszędzie
tam, gdzie tylko mogę. Jednak, w wypadku tego wywiadu – mojego z Darkiem
Rogersem – i pomimo że w naszej pierwszej rozmowie dystans ten zachowywaliśmy,
postanowiłam, że ponieważ znamy się już jakiś czas i współpracujemy przy pewnym
projekcie, w tym wywiadzie nastąpi koniec savoir-vivru
i dobrego wychowania dziennikarskiego. Będziemy więc zasady łamać, mówić sobie
po imieniu i źle się zachowywać. Zrobimy to, ponieważ źle by to było – tak
myślę – gdyby nagle wyrósł między nami-chwilami-współpracownikami  ten dystans.
TEMAT GŁÓWNY: COVERY
Bez
zbędnych zatrzymań, zawahań i ucieczek w bok przejdziemy do naszego wywiadowczego
tematu głównego. a także trochę do historii. Do początku lat 60-tych covery
były normą wśród piosenek śpiewanych. Generalnie rzecz biorąc w tej chwili, u
nas w Polsce, również są. Stąd też zaczynamy:
Natalia Mikołajska: Jak w sumie
nazwałbyś to nagminne coverowanie, czyli granie i śpiewanie cudzych piosenek?
Darek
Rogers: Po pierwsze powiedziałbym raczej, że z faktycznym graniem i śpiewaniem
niewiele ma to wspólnego. Dlatego też – najbardziej łagodnie – nazwałbym to
muzykowaniem.
Co jeśli ktoś pisze dla kogoś i muzykę
i tekst? To też muzykowanie?
Tak,
choć w nieco innym sensie. Powiedziałbym więcej – to jest aktorstwo, chociaż
może raczej takie aktorskie przedszkole.
Co z tymi, którzy coverują piosenki
zupełnie inaczej je interpretując? Ostatnio zrobił tak np. Mietek Szcześniak z
utworem „Satisfaction” „Rolling Stonsów”. Później w wywiadzie mówił, że dzwonił
do nich i podobno bardzo im się podobała ta nowa wersja.

piosenki coverowane przez sto tysięcy ludzi – takie jest np. „Satisfaction” – ale
mimo wszystko nie są one ich własnymi piosenkami, nawet jeśli zmienią
kompletnie ich brzmienie i słyszenie, czy też będą się mniej lub bardziej
produkować je śpiewając i przeżywając. Chociaż tak ładnie mówi się wtedy, że to
jest ich własna, a więc zupełnie inna interpretacja.  
Z tego w sumie można w tej chwili wysnuć
taki wniosek, że aby nie coverować, wystarczy zupełnie inaczej interpretować.
Nie,
nie, zupełnie nie. Ja nawet takiego jednego czy drugiego coveranta, który
podkreśla swą odmienną interpretację i w ten sposób unika jakiegoś takiego
zaszufladkowania, nazwałbym prostytutką muzyczną,. Dla mnie jest to po prostu nieszczere.
Określiłbym to jako udawanie szczerości, powiedziałbym nawet czyste aktorstwo,
bo przecież jeśli taki coverant tu trochę pojęczy, tu pomruczy, a tam powyje,
to na pewno do niczyjej szuflady już nie trafi. Zresztą Mietek Szcześniak,
którego przykład podałaś, jest tutaj dobrym przykładem i doskonałym aktorem
właśnie.
A co z festiwalami np. Marka Grechuty,
na których różni wokaliści śpiewają tylko jego utwory?
Mnóstwo
jest takich przeglądów poświęconych tej czy innej osobie. Sam kiedyś na jednym
z festiwali bluesowych taki wymyśliłem – Przegląd im. Tadeusza Nalepy – przy
czym popełniłem wtedy, moim zdaniem, największy błąd w życiu.
Była
to samowolka?
Nie, oczywiście, że nie. Jak w ogóle
mogłaś posądzać mnie o coś takiego? Skontaktowałem się z żoną Tadzia. Ona,
oczywiście, się zgodziła, także miałem jej pełną aprobatę.
Co
więc było tym błędem?
To, że każdy zespół biorący w nim udział
miał zaśpiewać trzy piosenki – jedną Tadzia Nalepy albo „Breakoutu” i dwie
swoje. I takie zasady ustaliłem ja – zatwardziały antycoverowiec. Zrobiłem to jednak
z powodu takiego zasmucenia jakie czułem po śmierci Tadzia, tego że już
odszedł, nie ma go, pozostały tylko płyty i nagrania, a nie ma żywego
człowieka.
Przyjaźniliście
się?
Nie nazwałbym tego od razu przyjaźnią.
Tadziu Nalepa był raczej moim znajomym, którego darzyłem dużym szacunkiem. Po
jego  śmierci wyrzucałem sobie, że nie za
bardzo z nim się kontaktowałem. Jednak on ze swej strony też nie dążył do
kontaktu. W relacjach między ludźmi tak to już jest, że obie strony muszą
chcieć. A wracając do tego Przeglądu, to przecież mógł być im. Tadeusza Nalepy,
ale z własnymi piosenkami uczestników.
A
Tadeusz Nalepa wiedział o tej twojej walce z coverami?
Wiedział, jak wszyscy muzycy, z którymi
się znam.
Czyli
festiwale poświęcone jakiejś jednej osobie nie są w porządku?
Tak bym powiedział. Myślę, że uczestnicy
wszystkich takich festiwali powinni śpiewać piosenki od siebie poświęcone danej
osobie, a nie jej piosenki. Dopiero wtedy wychodzi z nich szczerość, bo
przecież ludzie mogą być zafascynowani tym czy innym muzykiem. Muzyk ten wywiera
później ogromny wpływ na ich twórczość i osobowość – w końcu wiele osób
podporządkowanych jest pewnym autorytetom, a nie jest sobą do końca, jak
mówiliśmy już o tym w poprzednim wywiadzie.
Tak,
mówiliśmy – w wywiadzie natchnionym. Odsyłam chętnych do czytania.
Właśnie, a wracając – tym „autorytetem”
może czasami być jakieś guru, z którego czerpie się inspirację – np. bardzo
wielu gitarzystów mówi, że dla nich guru to Jimmy Hendrix. Wzorują się na nim i
w ten sposób coś tam robią w swoim życiu. Podobnie jest z festiwalami imienia
kogoś, bo przecież każdy wybiera sobie inne guru. Muzycy i muzykanci, bo trudno
jest tu ich rozgraniczyć – zbyt cienka linia przebiega między muzykowaniem a
graniem muzyki – a więc ci muzycy i muzykanci zwykle fascynują się tą czy inną
osobą i na festiwalu dobrze by było zobaczyć i posłuchać owoców tej fascynacji.
A
nie coverów.
A nie coverów.
A kim są ci, którzy łączą swoje
piosenki z coverami, muzykantami czy muzykami?
W
Polsce covery to norma, więc takie łączenie jest OK. Zresztą zawsze to dobrze,
tak myślę. A muzyk muzykiem pozostaje. Np. nasz Konkurs „Natchnienie” i Klaudia
„Kika” Cichocka, która już tam występowała. Ona ma bardzo ciekawą i
nietuzinkową barwę głosu, a ponadto pisze też dobre teksty do swoich piosenek.
Poza tym również, jak wszyscy teraz, śpiewa covery, których można sobie posłuchać
na Youtubie. Niestety, kiepskie są te covery. Możesz psłuchać.
Nie, dziękuję, po co tracić czas na kiepskie
rzeczy?
Ale,
widzisz, jej piosenki autorskie są naprawdę dobrze napisane, a do nich też byś
dotarła. W nich bowiem czuć to, że są częścią jej duszy. Taka osoba, jeśli
śpiewa covery, to widać, że robi to pod publikę, ale na pewno dobrze się z tym
nie czuje, bo to widać i słychać w tych nagraniach. Nawet intonacja głosu jest
tu inna niż w jej piosenkach autorskich.
A jak nazwać muzyka, któremu inni
komponują muzykę, a teksty pisze sam?
Wokalistą…
Ale tak na poważnie, to ktoś może mu skomponować tę muzykę, ale najpierw musi
on rozumieć tekst, bo przecież muzyka z tekstem powinna współgrać. To podstawa.
Dodam, że zwykle w życiu tak to już jest, że nie każdy potrafi napisać i tekst,
i muzykę.
A odwrotnie? Muzykę dana osoba
komponuje sama, a teksty pisze dla niej ktoś. Muzyk czy muzykant?
Takie
coś też nie jest coverem. Jeśli choć cząstka całości jest własna – albo tekst
albo muzyka – piosenki nie można już nazwać coverem.
Dobre tekstowo – najczęściej autorskie
– piosenki
wymagają zazwyczaj zastanowienia się nad sobą, światem i paroma jeszcze
innymi sprawami. Na koncertach autorskich – przynajmniej tu w Polsce, bo
mówiłeś mi kiedyś, że na zachodzie jest inaczej – nie ma na to czasu, bo kiedy
jedna piosenka się skończy, od razu zaczyna się druga. Dlaczego?
Oj!
To się nie zrozumieliśmy.
A jak powinniśmy się zrozumieć?
Chodzi
tu o słuchaczy. Tu w Polsce jest tak, że jak występuje się z programem
autorskim, to są tacy, którzy słuchają przez cały koncert i każdą piosenkę
sobie analizują, ale są też ci, którzy słuchają tylko pobieżnie, bo akurat
przyszli sobie na koncert porozmawiać i piosenki jeszcze przeszkadzają im piwo
wypić. Kompletnie nie interesuje ich co kto ma do przekazania, tylko to żeby
gdzieś w tle leciała jakaś muzyka i to nawet lepiej, żeby to były covery, bo
wtedy słuchają znanych piosenek – z radia, z telewizji. I tak to wygląda w
Polsce
A na Zachodzie?
Na
Zachodzie covery też, oczywiście, są grane, ale to jest taka trzecia liga. Głównie
słucha się piosenki autorskiej. I ja to wielokrotnie przeżywałem. Ludzie za
granicą, choć nie w Czechach, po prostu słuchają z uwagą. Tam nie ma tak, że
śpiewa się piosenkę po piosence. Wykonawca zatrzymuje się od czasu do czasu,
czasami powie parę słów o genezie danej piosenki, i to raczej konkretnych,
poważnych słów. Tam po koncercie grupa ludzi przychodzi do wykonawcy i chce
porozmawiać na temat tekstu, niejednokrotnie pyta też czy ich interpretacja
jest właściwa.
W Polsce to się nie zdarza?
Nie,
w Polsce to się nie zdarza. Chociaż prawdą jest, że czasami, ale to bardzo, bardzo
rzadko znajdzie się ktoś kto tak bardzo utożsamia się z danym tekstem, że
przychodzi i mówi mi po koncercie: to jest moje życie. Po prostu pewne
przeżycia co ileś tysięcy ludzi się powtarzają, są podobne albo zbliżone do
siebie, a ludzie podobnie to odczuwają. Dlatego jak zaśpiewa się piosenkę,
która wypływa z wnętrza człowieka, bo on coś przeżył i zobaczył, czegoś
doświadczył, to później inni też się z tym utożsamiają i mówią: to jest takie
prawdziwe, szczere. I tylko takie słowa są tu w Polsce.
A na Zachodzie? Że tak powtórzę
pytanie.
Tam
ludzie – zresztą nie tylko tam, bo i na Wschodzie, w Azji, w Ameryce
Południowej – oni przychodzą po koncercie i mówią, że np. ta piosenka kojarzy
im się z tym i tym, czasami interpretują moją piosenkę zupełnie inaczej niż ja,
ale to jest ich interpretacja. Każdy może odczuwać to co chce.
Żyjemy w wolnym świecie.
Właśnie.
nie można nikomu narzucać, że to jest piosenka o tym i owym, a on musi to czuć
tak samo. Dam ci przykład, Natalio – np. mamy piosenkę o spadającym liściu.
Jeden może myśleć o jesieni, inny o wichurze albo czymś odchodzącym, a jeszcze
inny pomyśli o tym, że spada liść i tworzy się nowe życie. Także, zobacz jak
szerokie jest tu spektrum doznań – jak można interpretować jednego tylko spadającego
liścia.
Rzeczywiście, ale chyba z tym nowym
życiem to już przesadziłeś.
Nie,
popatrz tylko – spada z drzewa liść po to, żeby zostawić miejsce dla nowego
liścia, na nowe życie. Jest to logiczne?
ZMIANA TEMATU: ZAŚWIATY MUZYCZNE
 Co myślisz o koncertach dedykowanych
Michaelowi Jacksonowi? Tak ich wszędzie dużo ostatnio. W sumie mają wielką
publiczność. I poza tym wciąż są nowe płyty z jego piosenkami.
Uważam,
że to, czyli korzystanie z twórczości osoby już nie żyjącej, z jej dorobku, jest
jeszcze gorsze niż takie zwykłe coverowanie. Powiedziałbym nawet, że to jest
podłe w najgorszym możliwym rodzaju podłości, bo on – Michael Jackson – nie
może już nijak zareagować na te koncerty, z których ludzie biorą przecież pieniądze,
bo nikt nie będzie śpiewał za darmo. To są wielkie koncerty, wielkie
przedsięwzięcia, wielkie pieniądze, a najgorsze w tym jest to, że ludzie chcą
zarabiać na śmierci człowieka, który był bardzo popularny i nie widzą w tym nic
złego.
Z czegoś trzeba ciągnąć pieniądze.
Właśnie.
W ten sposób powstają potem wszystkie te koncerty dedykowane komuś albo ‘w
hołdzie’ i ‘ku pamięci’. Dla mnie to po prostu niesmaczne, bo widać wyraźnie,
że ludzie na każdym właściwie kroku nie potrafią być sobą, a to przykre. Powiem
tu nawet więcej – oni zwyczajnie nie chcą być sobą i korzystają tylko z cudzego
dorobku – w muzyce, w filmie, w pisarstwie, a bywa że i w polityce.
 A
teraz porozmawiajmy o dzieciach, które śpiewają piosenki swoich zmarłych
rodziców, żeby – jak twierdzą – przedłużyć pamięć o tych rodzicach. To chyba w
porządku? Cover z rodzica jest prawie własnym utworem.
Tak,
to zupełnie inna bajka – dziecko jest przecież częścią rodzica, częścią jego
duszy. Dlatego dzieci mają wręcz prawo do coverowania swoich rodziców, bo to
jest jakby ich przedłużenie.
 Inny
przykład: koncerty typu ‘tribute to’, kiedy wszyscy śpiewają covery jednego
wykonawcy. Mam na myśli zwłaszcza te organizowane, kiedy osoba, której oddawany
jest hołd, wciąż żyje i ma się świetnie. To też muzykowanie?
Tak,
to jest muzykowanie, chociaż może w zasadzie jeszcze gorzej, bo to zbyt duże
słowo na taki rodzaj grania. To jest teatr, raczej ten z niższej półki. To też
jest wożenie się na czyichś plecach, żeby być tu takim bardziej brutalnym.
 Co
innego, kiedy muzycy grają dla ratowania zdrowia np. Jarka Śmietany, bo taki
koncert gdzieś kiedyś był organizowany. Znowu powiem, że to chyba w porządku?
Nie
do końca – uważam, że coverowe koncerty charytatywne też nie całkiem są
uczciwe. Chociaż z takiego założenia wychodzę ja i wcale nie trzeba się ze mną zgadzać,
więc nie patrz tak na mnie. Po prostu, jeśli chcę komuś poświęcić koncert, to
śpiewam mu moje piosenki. To one mają mu pomóc wyzdrowieć, ze się tak wyrażę. Górnolotnie.
Dodam jeszcze, że sam zorganizowałem kiedyś taki koncert, ale już po śmierci „Dinga”…
Ale, Darku, o śmierci już mówiliśmy,
teraz rozmawiamy o ratowaniu zdrowia.
Tak,
to prawda, tylko widzisz Natalio, ja nie mówię o koncertach typu ‘tribute to’,
ale ‘ku pamięci’. „Dingo” bowiem nie był muzykiem, tylko kierowcą. Miał firmę
transportową i sam busem woził bezpłatnie – płaciliśmy jedynie za paliwo –
zespoły takie jak: „Margines”, „Obstawa prezydenta” czy „Sumptuastic”, bo po
prostu to lubił. Kiedy w roku 2008 zginął w wypadku motocyklowym, trzy czy
cztery miesiące później zorganizowałem koncert dla niego i zaprosiłem do
udziału w nim muzyków, których woził.
Wszyscy się stawili?
Nie,
nie, nie ma aż tak dobrze. Część z różnych względów odmówiła – mówili np., że
nie znali się z nim zbyt dobrze. Może to i prawda? Co najważniejsze, na tym
koncercie każdy śpiewał dla „Dinga” swoje własne piosenki, a jedną to nawet wokalista
zespołu „Obstawa prezydenta” –  Janusz
„Estep” Wykpisz – napisał specjalnie dla niego i zaśpiewali ją wspólnie z
Karoliną Cygonek, jednym z najlepszych w Polsce głosów bluesowych. Zresztą to
nie wszystko – na scenie był też jego motocykl…
To motocykl przeżył wypadek?
Nie,
nie, faktycznie nie – źle się wyraziłem – był na scenie motocykl, ale powiedzmy
raczej: jakiś motocykl. Była też kurtka „Dinga”, jego kask, a w tle były duże
jego zdjęcia. Taki właśnie powinien być koncert poświęcony jakiejś osobie, tak
powinien wyglądać koncert ‘ku pamięci’.
W takim razie, powiedz mi co koncerty
typu ‘tribute to’ świadczą o kunszcie muzycznym grających je muzyków?
Trudno
mi się wypowiadać o ich kunszcie muzycznym. Kiedy śpiewa się cudzą piosenkę, to
nawet przeciętny muzyk potrafi zaśpiewać ją podobnie – podkreślam: podobnie
– do oryginału, bo przecież oryginał jest tylko jeden. Dzisiaj można użyć
takich samych instrumentów, można je też ulepszyć – również elektroniczne, bo
to takie modne teraz – można głos poddać odpowiedniej modulacji i w ten sposób
uzyskać taki efekt końcowy, że będą osoby mówiące, że to wykonanie nawet lepsze
jest od oryginału.
COVEROWE PODSUMOWANIE
Mówisz, Darku, że covery to temat
rzeka, zatem proszę cię teraz o jego skondensowanie i powiedzenie na koniec
wywiadu, co w coverach najbardziej ci 
się nie podoba?
Myślę,
że główną przyczyną nie lubienia przez mnie coverów jest po prostu ich
nieuczciwość. Śpiewanie własnych piosenek czy też piosenek stworzonych przez
grupę ludzi, przez zespół to coś innego niż śpiewanie cudzych piosenek. I tyle.
A nie brak szczerości?
Tak,
też, choć są jeszcze pewne odstępstwa od tego bycia szczerym, bo przecież
zawsze są jakieś odstępstwa od tematu głównego, a covery są w końcu często
robione na potrzeby dużych wytworni. Np. znany zespół robi się… mniej
popularny.
Oklapnął trochę?
Tak,
oklapnął. Trzeba wtedy tchnąć w niego trochę nowego życia, bo żyje z tego sto, a
czasem i tysiąc ludzi. Odkurza się więc jakiś stary dobry przebój i publiczność
potem jest zachwycona. Jedni mówią, że to lepsze, inni, że słabe, jeszcze inni,
że takie sobie. Najważniejsze jednak, że mówią. Zespół staje się na nowo
popularny. Zresztą tak było w przypadku wielu zespołów na całym świecie.
Coverowały i „Metallica”, i „Nirvana”.
Żeby
tylko… Ale na świecie coverują zespoły, które z reguły mają już jakiś swój
dorobek, bardzo duży. I jak jeden cover zaśpiewają to jest zupełnie inna bajka
niż gdy ktoś na co dzień śpiewa tylko covery, bo nic innego jedno czy drugie takie
beztalencie nie potrafi. On nie jest nawet muzykiem tylko aktorem, że się tak
powtórzę. Oj! Natalio, jak ja lubię się z tobą powtarzać.
Oj! Darku, nie widzę w tym nic
nieprzyzwoitego.
W
sumie rację masz, a poza tym żyjemy w przyzwoitym świecie, w którym aktor na
scenie w teatrze zwykle wykonuje czyjąś rolę, gra i wciela się jakąś postać. Żeby
nawiązać znów do coverów, to na scenie muzycznej człowiek śpiewający je również
wykonuje czyjąś rolę, gra i wciela się w jakąś postać – jest aktorem, a nie
muzykiem.
Natalia Mikołajska