ALFABET „RADIA YESTERDAY“
To był zły czas. W atmosferze absurdu i wzajemnych pretensji, właściwie
samotnie Roger Waters kończył swój megalomański sen wydany jako album „Final
Cut” grupy Pink Floyd. Gilmour nie rozmawiał z Watersem, Wright nie rozmawiał z
obydwoma, bo wyrzucono go z grupy, a Mason wystraszony ukrył się za zestawem
werbli. To miał być koniec. I to był koniec.

Waters krzyczał „Pink Floyd” to ja
i dam tego wyraz. Jego solowy album „The Pros & cons of hitch hiking” miał
to potwierdzić bezdyskusyjnie. Niestety zawiódł. Pogodzony z rolą „drugiego po
Bogu” David Gilmour, pierwszy raz od 1978 roku, wszedł do studia by nagrać
materiał solowy. Zatytułował go „About Face”. Był marzec 1984 roku.

Gilmour: „Nigdzie mi się nie
spieszyło. Chciałem, aby na tym materiale zagrali najlepsi według mnie muzycy.
Zrobiłem listę moich ulubionych instrumentalistów i rozpoczęliśmy rozmowy. W
90% udało się. Obok gitary Gilmoura usłyszeliśmy Jeffa Porcaro na perkusji,
Pino Palladion na basie i Steve Winwooda na klawiszach. Ale mamy tutaj także Jona
Lorda na syntezatorach i Roya Harpera jako głos wspomagający. No i nie
zapomnijmy o Pete Toiwnshen’dzie (the Who), starym druchu Davida, który pomógł
w napisaniu materiału na „About Face”.

Co dostaliśmy do odsłuchania? To co
Gilmour potrafi najlepiej. Muzykę rockową opartą na szlachetnym brzmieniu
gitary, wciągające ballady i obezwładniającą aurę spokoju i ukojenia (choć mamy
także kilka nut ekspresyjnie galopujących). Jeżeli nie znacie nagrań: „Murder”,
„Love on the air” czy „Near the end”, to znaczy że nie znacie Davida Gilmoura w
swojej najlepszej odsłonie.

Własna płyta pozwoliła mu zapomnieć
o „problemach rodzinnych” Pink Floyd, a koncentracja krytyki na tym co zrobi i
powie Roger Waters, dała mu sporo spokojnego tlenu. Nie musiał bić rekordów, bo
nikt tego nie oczekiwał. Powstała płyta „sercowa”, przenikliwa. Powroty do „About
Face”, to prawdziwa przyjemność obcowania z najlepszymi fragmentami muzycznego
życia Gilmoura.
Album dociągnął do 32 miejsca listy
Bilboard 200. Poszczególne utwory grywano sporadycznie, a po reaktywacji Pink
Floyd bez Watersa, mało kto do niego wracał. Ale ci którzy o nim nie zapomnieli
pozostają szczęśliwymi ludźmi!
 

Arkadiusz Kozłowski